MORSE
Właściwie
to jest może najdziwaczniejsza z naszych wszystkich maskarad,
kiedy w obcisłych paltach
przesadnie correct
wychodzimy na wiosnę defilować korsem
a nikt nie wie, że każdy z nas, papieży sekt,
to po prostu ubrany w miękki pless
aparat
systemu Morse.
We dnie pośpieszny urywany takt
stukot młoteczków przychodzących depesz
z głębi koszuli przez fałd, madapolam
tak tak taktak tak
stuk - symbol słowa, które zaraz spaść ma
w ciszy jak w kruchcie gdzie szmer lada kolan
rozwija się wąziutka nieskończona taśma.
W noc, zanim półmrok myśl ostatnią wygnał,
przez ciężkie, poplątane sigilarie snu
odszuka mnie, dogoni pulsujący sygnał
wedrze się, zatrzepoce w przedśmiertelnej drgawce
stuk stuk stuk stu: nóg z tóg
I - A - O - 71
dzwoniący krzyk nieznanego nadawcy
Tokio. Chicago. Wiedeń.
Na drutach słowa drżą i trzepocą
Kwas bezsenności oczy nam wyżarł.
Po mieście sami błądzimy nocą,
skazani na wieczny dyżur.
Wplątany w rozkrzyczany, kolorowy tłum,
w olbrzymim czarnym mieście mały, blady człowiek,
słyszy słów różnogwarych nieustanny szum,
szyk skrzyżowanych krzywo krzyków - kling i klangor
Mały człowiek, jadący tramwajem,
prowadzący na dansingu tango
jest centralną rozśpiewaną stacją
słów szybujących z świstem w powietrzu, jak piłki,
które gdzieś odrzucają sobie kraje krajom,
nacje - nacjom!
Świat jaki bąbel nam wezbrał i pękł,
dni za dniami swe kroki przyśpieszą,
słów splątanych przeszywa nas milion,
a po piętach nam depce lęk,
jak po nocy dzwoniący pocztylion,
lęk przed jedną maleńką depeszą
Chodzimy w śmiertelnej trwodze,
zaklął nas kaprys czyjś
w gestach tą myślą otrutych -
Wiemy, że jest już gdzieś w drodze,
płynie szybko po jakichś niewidzialnych drutach,
aby raz
przyjść.
Przyjdzie kiedyś wieczorem znienacka,
obudzi mnie jej cichy metaliczny trzask,
rozpoznam ją po stuku bezdźwięcznym, jak kamień,
Zeskoczę nagle boso na chłodną posadzkę.
Jak stuk stu nóg wystuka tak takt ten do taktu
będę latającymi ze strachu rękami
długo, na próżno szukać po ścianach kontaktu.
A rano, kiedy przyjdą i wyważą drzwi,
będę leżał na ziemi spokojny i siny,
wysączy mi się z nosa
krwi
cieniutki wężyk.
I wtedy ujrzą przedmiot, co mi z ust się zwiesza:
mój siny, napęczniały, przegryziony język,
jak wąska
nie odcyfrowana
depesza.
NA RZECE
na rzece rzec ce na cerze mrze
pluski na bluzki wizgi
w dalekie lekkie dale że
poniosło wiosłobryzgi
o trafy tarów żyrafy raf
ren cerę chore o ręce
na stawie ta wie na pawie staw
o trące tren terence
na fale fal len na leny lin
nieczułem czołem czułem
od doli dolin do Lido lin
zaniosło wiosła mułem
PANIENKI W LESIE
Zalistowiał cichosennie w cichopłaczu cicholas,
Jak chodziły nim panienki, pierwiośnianki, ekstazerki,
Kołysały się, schylały, rwały grzyby w bombonierki,
Atłasowe, żółte grzyby, te, co rosną tylko raz.
Opadały pierwsze liście na sukienki crêpe de chine,
Kołysały się rytmicznie u falbanek walansjenki,
Zapłakały białe brzozy, podkrążone demimondainki
I złe buki, stare mruki, pogrążone w wieczny spleen.
Zalistowiał, zakołowiał, zaechowiał w cichośnie,
Posypały się kropelki na pluszowe pantofelki,
Zostawiły żal maleńki, zostawiły żal niewielki...
Pójdą dalej cieniem alej. Będzie płacz... a może nie...
PODRÓŻNICZKI
Towarzyszkom podróży na wszystkich
kolejach świata — poświęcam.
O podróże jednostajne na strzyżonym miękkim pluszu...
Wczoraj Marna, dzisiaj Wołga, jutro może Jan-Tse-Kiang...
Patrzę w oczy smutnej pani w fiołkowym kapeluszu
I już kocham się, jak sztubak, taki duży, sławny pan.
O wytarty plusz poduszki dosyć szorstkie wsprzeć policzki,
Turkot ciszę ukołysze, wszystko będzie, jak przez mgłę.
I znów przyśnią mi się usta długorzęsej podróżniczki
Całowane gdzieś wieczorem koło Moskwy czy Louvain...
Przyjdą myśli wypłowiałe, jak dalekie sny o damach.
Tych, co kiedyś mnie kochały, zapomniały... może czas?...
Panieneczki złotogłówki zmysłowieją w oknoramach,
Ostrym wiatrom się oddają z całej siły, pierwszy raz.
Może śnią im się w wiatrakach baśniejące złotozamki...
Pociąg czhał przez pola wężem z siłą 400 HP...
Panieneczki złotogłówki obudziły w sobie samki,
Z przymkniętymi powiekami leżą wparte w kąt coupé.
Znowu zacznie się sonata, tylko nie ta nasza, Jana.
Moja biedna, moja cudza, biała matuś małej Li...
Coś podkradnie się do okna, jakaś bajka Kellermana,
Będzie patrzyć niewidziana w tańcu spermy, ciał i krwi...
Może jestem trochę senny?... Może jestem trochę chory?...
Niestrawiony, pieprzny obiad wywołuje refleks, żal...
W rozdziawioną paszczę nocy depeszują semafory:
Jadę, król, do Polinezji, na swój autorecital!
POGRZEB RENI
Tobie Malutka, wszystko co dobrego
napisałem i napiszę kiedykolwiek
Motto:
"Jak chcesz wrzeszczeć - ciszej wrzeszcz!...
Przyjdą ludzie!.... światła wniosą!..."
Jasieński
1. Zielone noszą suknie z muślinu i trawy
Bez źrenic mają oczy jak ludzie w obłędzie.
Nocą raz je widzieli schodzące nad stawy,
Gdzie pośród czarnych lilii śpią żółte łabędzie.
Kiedy palce drapieżne jak wściekłe pająki
Na klawisze rozpuszczą i każą się prężyć -
Krowy ryczą w oborach spędzane na łąki
I szczury z nor wyłażą zezować na księżyc.
Ranki teraz są chłodne i mienią się strachem.
W pokojach szepcą szafy i tańcują stołki.
Nocą długo ktoś chodził koło moich sztachet,
A na progu znalazłem czerwone fiołki...
2. Przyjechali wieczorem, o zmierzchu.
Nikt nie wyszedł otwierać im bramy.
Zatrzymali się z dala od mieszkań.
Poszli w górę tylnymi schodami
Nikt nie widział ich przedtem i potem,
Mieli w rękach narcyzy i róże.
Gdy nad ranem wracali z powrotem,
Cichy płacz było słychać na górze.
3. Chodził pajac po pokoju,
Na nogach się huśtał.
Ktoś się długo w sali stroił,
Nie pozwalał pójść tam.
Aa aa
Moja mała będzie spała.
Nie wpuszczę tu żadnych ludzi,
Jeszcze mi ją kto obudzi.
Chodził wiatr, wpadł do sali
Tam i drzwiami stuknie.
Aa aa
Moja mała będzie spała
Powróciła dzisiaj z balu
W wieczorowej sukni.
4. Ubierali ją po cichu, zatrzymali zegar.
Dwóch wkładało pantofelki, jeden znosił kwiatki
Tulipanów nie mógł znaleźć, po ogrodach biegał.
Białe kwiatki, kwiatki w ratki Panabogamatki.
Kto znów chce się ze mną widzieć?
Teraz już jest noc.
Powiedzcie im, że mnie nie ma.
Niech idą na lewo.
62-622 to nie mój telefon...
Chodził pajac po pokoju
Do samego rana.
Ktoś ją długo w sali stroił.
Jeszcze nie ubrana.
Takie głupie bywa życie...
Chodził pająk po suficie.
Aa aa
Patrz, patrz, jak ładnie!
Jak on nie upadnie!
Chodził, chodził, drogę macał, huśtał się jak ślepy...
Niech już oni sobie idą.
Po co oni znów
Grają one-stepa.
Renia nie chce tańczyć...
Renia jest zmęczona...
Powiedzcie im niech przestaną.
Już jest późno przecież
Zaraz będzie rano...
5. Teraz noc gdacząc jak kura
Zniosła okrągłe księżycowe jajko.
... Widzisz, on płacze, że nic nie wskórał.
Chodź, to ci zaraz opowiem bajkę...
Był raz sobie taki pajac,
Co się śmiać nie umiał.
Raz się pajac cjanku najadł,
Chorował i umarł.
Aa aa
Spadłą z nieba jedna gwiazdka.
Taka mała opowiastka.
Co to komu po tem.
Kto by się kłopotał.
6. Jak chodzili naokoło, coś szeptali przy tem.
Mieli twarze bardzo blade, poplątali nici.
Ktoś przychodził nieznajomy o ręce się pytał.
Pokazali mu na księżyc, skurczył się i przycichł.
Ta tak tak tak
Taka mała figurynka
Wydłużała się, słuchała,
Słaniała się, bladła.
Księżyc wszedł za chmury –
Z etażerki spadła!...
Aaaaa!!
7. Poszły koła po wodzie
Duże – małe – duże
Ktoś ich widział jak uciekli.
Podeptali róże.