Wiersze - Bolesław Leśmian strona 27

Krzywda

Zamknij okno...W ogrodzie - zbyt śpiewno.
Oczy do snu lub do śmierci zmruż.
Krzywda nasza kończy się na pewno!..
Życie - mija... Wolno spocząć już...

Dzień się nowy na obłoków bieli
Nie zatrwoży, że ciał naszych brak...
Lecz to wszystko, cośmy przecierpieli,
Niechaj we mgle ma choć drobny znak!

Bo czym zgrozę odkupić zagłady,
Łez wysiłek i ten pusty czas,
Gdy śmierć zniszczy nawet ran tych ślady,
Ran, co niegdyś tak bolały nas?

KSIĘŻYCOWE UPOJENIE - 2. PIERZCHŁY SEN

 

Jam sen twój blady, niepojęty sen,
Jam gwiazd złocistym pozdrowieniem lwem.

Nagleni się przyśnił, lecz nie nagle sczezł,
Za mną twa pogoń szła po niebios kres.

Z twych rzęs jam sfrunął ku gładziźnie fal
I już bez ciebie sam żegluję w dal.

Lubię ja wiosłem ku dnom iść na żer,
Lubię w księżycu pogrążać mój ster.

W księżycu śpiącym na zwierciadłach wód
Sen mu się przyśnił, sen go pruje w bród.

Ja - czółnem po nim, po marzeniu, wzdłuż,
Dokąd i po co? - Nie dowiesz się już.

Łódź ma, ognistsza nad ogień, już mknie,
Już nie powrócę, i nie wołaj mnie.

Jam zbiegł z twych oczu zdumionych do dna,
Oczy zdradziłem, gdy północ już szła...

I jużem nie twój, i nie tęsknię już,
Jam - sen swobodny lazurowych mórz.

KSIĘŻYCOWE UPOJENIE - 3. KSIĘŻYCÓWNE

 

Tam gdzie rzeka, gdzie mgła, gdzie ślad ciszy nieznana.
Księżycówne się mrowią promiennie;
Jak zmiennego księzyca rój snów niespodziany,
Tak jak sen się dziś mrowią, jak sen rozpląsany.
Ponade mną - i przy mnie - i we mnie.
Gdzie by wzrok mój i szept mój, i wiersz nie sięgały
Księżycówne - tam one, nie one.
Arcyzłocym, na chwałę, takie imię nadałem,
Tym imieniem pieściłem i nim zatrważałem,
I pieściłem po nocach, strwożone...
Lecz od pieszczot i spotkań już mrą i padają,
Pada para za parą już w cienie...
Noc już księżyc opiewa, w snach, w ogniach drży cała,
A pierś rytmem nabrzmiewa, snem, ogniem już pała.
Ogromnieje i gore marzenie.
Lecz nie dla nich pieszczoty, nie dla nich spotkania,
Więc nie spraszaj tanecznic tu w gości.
Okrucieństwem kochanie, miłosne zgładzanie
I pieszczenie, gdy martwe... lecz gorzej nie kochać
I nie przysiąc im wiecznej miłości.
Czyj to szept już zamącił ów zjaw pląsający.
Z mych to ust padł ów szept o kochaniu?
Tak i nie. Dziś podziwiam, pozdrawiam gorąco
Te, co zmarły od pieszczot, zmarniały do końca:
Księżycównom dziś moje śpiewanie.
Niechaj mrą i padają z miłości upału,
Pada para za parą, gdzie cienie.
Niech noc księżyc opiewa, w snach, w ogniach już cała,
Niech pierś rytmem nabrzmiewa, snem. ogniem niech pala,
Niechaj rośnie i gore marzenie.

KSIĘŻYCOWE UPOJENIE - 4. LŚNI PÓŁKSIĘŻYC NAD ŁOZAMI

 

Lśni półksiężyc nad łozami,
Noc słyszalna, widna w dal,
Śpi mój ogród, lecz oknami
Noc słyszalna, widna w dal...
Nad beztroską płynie rzeką
Szum przelotny a ulotny,
W rzece zaś, związane w jedno,
Nieba plusk i pluski fal.

Niebo z falą wraz się kąpie,
Niebiosami fala mknie,
Mrok za światłem, dzień za mrokiem,
Niebiosami fala mknie.
Wiatr zaś bujny i niebujny
Dyszy pieśnią, cichostrunny.
Czuję sen, jak już całuje
Oczv me i usta me.

Noc wokoło. Wraca dawny
Przedwiosenny ranek znów,
Szumny deszcz i maj jaskrawy,
Przedwiosenny ranek znów.
Na niebiosach marzeń zorzą
Wilgne słonko promieniało,
Promieniejąc, rozkwitało
W czułej tęczy dźwięczny łuk.

Lśni półksiężyc nad łozami.
Noc słyszalna, widna hen.
Ponade mną, we mnie samym,
Noc słyszalna, widna hen.
Niebo w duszę mą spogląda,
Czyjś tam szept i szmer się niesie:
Śpi mój ogród, lecz ja nie śpię,
Cisza mi spłoszyła sen.

KSIĘŻYCOWE UPOJENIE - 5. DAWNA OPOWIEŚĆ

A zaczęła się tak w przybliżeniu ta baśń,
owa powieść-opowieść daleka,Miły bogom jest człek, milszy jeszcze, gdy ma
w masce boga swe lico człowieka.
Ponad ziemią stał kwiat, płomień wiosny się chwiał
i drżał lazur upalnie-bezchmurny,Właśnie wtedy, jak mógł. Wielki Łuniusz do nóg
przywiązywał swe złote koturny.
Niecierpliwy, aż drżał i tryumfu już chciał,
epilogu przez sen spełnionego,W epilogu zaś tym miał pokazać wszem w krąg
lico boga nieziemsko pięknego.
I z hardości aż zbladł, gdy wystąpił przed tłum,
pan i władca ich oczu i słuchu,Było boskie, co rzekł, było boskie, co chciał,
i był boski w najmniejszym swym ruchu.
I zdawało się wszem, że mocniejszy niż Dzeus
i ze togę ma pełną piorunów,Bo twarz boga - jak cud! - po mistrzowsku im dał,
że aż zachwyt zaszumiał wśród tłumów.
Lecz skończyła się tak w przybliżeniu ta baśń,
owa powieść-opowieść daleka,Niepodobny jest los wiekuistych wciąż bóstw
padolnemu losowi człowieka.
Wielki Łuniusz już znikł, raz na zawsze już znikł
tam, gdzie mary, żałoba i cienie,Gromonośnych już słów nie pamięta dziś nikt,
jego płomień i geniusz - milczeniem.
Ludzie mówią, że zmarł od pożaru, gdy kładł
pod chram Dzeusa płonącą żywicę,Co innego zaś pieśń. Że miesięczną czcił noc
i że padł porażony księżycem.
Wiosną zdarza się noc, noc tajemna, a w niej:
chwila chwil z księżycowych rubieży,Gdy dostępna jest moc, kiedy wszystko w tę noc
od marzenia i pragnień zależy.
W głębi nieb, w taką noc, tam gdzie mroczna jej dal,
tam gdzie chmury brną w chmury mitrężne,Tam pojawia się cień, mało widny drży cień.
widmo blade, lecz dziwnie potężne.
I wystarczy, by w mgłach krągły księżyc się skrył
choć na chwilę, milczący i chmurny,By zaczynał ów cień przywiązywać do nóg,
pośród mroku, swe złote koturny.
By już blady ów cień począł szeptem znów snuć
swój epilog, gdzie grom wiecznie młody,I wyjawia się zeń, hen w przestworzach, śród nieb,
lico boga przecudnej urody.

‹‹ 1 2 24 25 26 27 28 29 30 47 48 ››