Wiersze - Sławomir Matusz strona 4

Zbiegły

Zbiegłem z harcerstwa. Zbiegłem przed awanturą
w domu. Zbiegłem przed czołgami stanu wojennego.
Zbiegłem z wierszy Miłosza i Herberta. Zbiegłem
od Różewicza i z „Medalionów” Nałkowskiej.
Zbiegłem Nowej Fali. Zbiegłem „bruLionowi”,
nie wymieniając nazwisk. I Ginsbergowi. Zbiegłem
ze zbiegów i gett poetyckich. Z okładek magazynów
i pism literackich. Zbiegłem z wystawy
Empik Megastore, gdzie książki rozkładają
jak kurwy, a każda krzyczy: weź mnie. Zbiegłem
od Armaniego i z najnowszego wydania Penthousa.
Jestem zbiegiem z Wronek i Strzelec Opolskich -
naszego Alcatraz i San Quentin. Zbiegłem z aresztów
przy Narutowicza i Teatralnej. Zbiegłem Ewie P. -
sędzi w czerni i asesor Gibaj - feministkom, jedynym
satanistom jakich znam. Zbiegłem patrolom
policyjnym, które chcą byśmy ja i moje wiersze
byli dla nich nieustającym spotkaniem autorskim.
Zbiegłem ich sukom, bo światłami gryzą w oczy,
kiedy piję niebezpieczna wodę mineralną „Ustronianka”.
Zbiegłem z bibliotek w Jaworznie i Mysłowicach - od moich
wierszy płoną serca i regały. I sądy. I prokuratury
Rzeczypospolitej. Zbiegłem z MacDonaldsa,
płacąc rachunek w krzakach, za siatką. Zbiegłem
z kościołów, gdzie codziennie krzyżują Chrystusa,
topią w occie i żółci, opluwając się nawzajem.
Zbiegłem opluty. Zbiegłem do żywego ciała,
od symboli. Zbiegłem od prostytutek i kochanek,
z pobojowiska po małżeństwie. Zbiegłem komornikom
i sprzed kolegium, gdzie wykroczeniem
jest miłość, miłość, miłość do syna, do Barnaby.
Zbiegłem z Liceum Prusa w Sosnowcu. Zbiegłem z Kalinowej,
z Jaworzna, z cuchnącego dworca w Katowicach. Zbiegłem
od Timajosa i ze Sparty, od hedonistów. Zbiegłem z Manifestu
Komunistycznego i kółka Towiańskiego. Zbiegłem
z Manifestu Lipcowego. Zbiegłem Soso i rabbi Glempowi.
Jaruzelskiemu i nowej europejskiej demokracji - opłotkami.
Jestem zbiegiem. Zbiegłem się w ścieg. W bliznę.
Zbiegłem z miejsc, gdzie mowa trawą, a marzy się
jedynie po grzybkach i szkoleniach. Zbiegłem akwizycji
i przed poborem do wojska. Zbiegłem sprzed sklepu
z alkoholem. Zbiegłem. Jestem zbiegiem. Jestem
zbiegiem. Jestem zbiegiem. Piszę wiersze. Zbiegam
ze wzgórza - na łąkę w dolinie, gdzie kwitną krokusy
i strumień od zawsze wypłakuje agaty. Zbiegam z Czortem,
psem, który zewsząd zbiega ze mną i wybiega z moich
wierszy do Ciebie. Zbiegam z Tobą na stawy i bagry.
Przytul mnie. Przytul zbiega. Przytul. Przytul nago.
Lola!

18 stopni, dobra pogoda, list do żony

dla Ernesta Wilde

Wyjątkowa noc – 18 stopni w środku listopada.
Ciepły, podzwrotnikowy wiatr wieje z internetu,
przekraczając Alpy. Ściera się za granicą z atlantyckim,
chłodnym i wilgotnym powietrzem. Niemcy pod wodą.
Maile nie dochodzą. Włochy toną w lawinie błota.
Szum komputera miesza się z hałasem wiatru.
To takie, trwające wiele set lat noce skłoniły nas,
by przyjść tutaj – daleko od siły i romańskich praw.
Szliśmy tam gdzie rosną poziomki i ustępowała zima –
zbieracze szyszek w lesie, i przygód, niezdolni do niewoli,
przekroczyć siebie, przekroczyć z wiatrem wielkie góry.

Listopadowa noc. Pusta pościel - moja i Twoja.
Żaden Bóg nas teraz nie obejmie, jeśli sami siebie
nie obejmiemy, siebie wzajem nie pojmiemy. Dwa ciała
przewracające się z boku na bok, samotne. Moczone deszczem
i łzami. Pękające od gorączki i majaków. Wyżłobienia w nas,
ból kolan, czynią niezdolnym iść, kiedy byłoby trzeba.

Pod ręką czarne, milczące otoczaki telefonów – jak wygładzone
przez wodę; jakimi łatwo puszczać kaczki i zabijać pobratymców -
w ten sposób wracamy do pierwotnych, ulubionych form, do których
przez miliony lat przyzwyczaiła się nasza ręka. Oba nieme jak
konfesjonał. W TV widać flotylle amerykańskich statków
i chrześcijańskich kościołów. Ich załogi krzyczą do kamer:
„Bóg jest z nami”, kiedy z nami, między nami, akurat Boga nie ma.
Tylko krzyż gniecie, jak ich ekwipunek – naturalną miłość.
„Bóg jest z nami, Chrystus w każdej kuli” – i w opłatku -
niesie echo przez piasek i Morze Czerwone.

Przed nami sędzia, który nie wie co to inflacja wiary, zgnilizna
obrzędów, w cywilizacji przepisów i procedur. On dzieli krzyżem
małżeństwa i narody, miast prosić do stołu. Sędzia pokoju, sędzia
spokoju gdzieś w Europie, na kolejowej rampie – „W imię Chrystusa!”.
Nie samobójstwo i nie życie. Nie miłość dwojga. Stos ofiarny
z gałązek chrustu, cierpliwie zbierany i zaścielony jak małżeńskie łoże.
Samo ofiarowanie – dać ogniowi wiary, spokojnie, każdą komórkę –
świadomie, że będą bolały oboje i ból tutaj marny. Bo pragnienie Boga
jest wolą jego mocy i ciepła – a nie zimnych bogów sztucznych ogni;
wiatrów, drzew i strumieni. Myślę, Ojcze Święty, który ślesz maila
na oczach milionów widzów, żeś jest ojcem dobrego i złego – zdolny
pojąć, ale niezdolny ogarnąć. Parzy wiatr z internetu, od Tatr i Alp.

Pragnienie kobiety jest wzajemnym – w taką noc jak ta.
Język jest suchy i oszczędny. Marzy o wilgotnej pieszczocie.
Myślę o Tobie, czyli o Niej i gorącej herbacie z cytryną. Listopad,
a liście szeleszczą niebezpiecznie jak podpałka i ognik papierosa
w majaczących rękach. Śni mi się pusta pościel Cyryla i Metodego,
którzy nierozważnie błądzą, z płonącym znakiem krzyża nade mną.
Śnisz mi się spocona, chłonna i dobra. Ostatnie moje słowo...

16 listopada 2002 r.

Pogromca Cyganów

dla Syna
król się nazywał
nie od Chrobrych
a tchórzliwych
targowych króli

autem po wsiach jeździł -
bukinista - zawsze z przyczepą
- mowy Stalina sprzedawał
Jesienina Wasilewską
Mandaliana na pamięć znał
Słowo o Jakubie Szeli
Mądry był Kliszkę całował
Szymborską spotkał

hajtnął się z Re - tą
Żydówką - za złe mu to
w mieście mieli ale ładna
sarna była że dokuczali więc
bił ją nie lubił i Żydów
i Cyganów Połosa starego
na drodze zderzakiem stuknął
zaklejał ludziom zamki i mówił
na onych dzieci ze sobą woził -
straszył że Romy małe dusze
w poetyczne jakieś pijane
odmieniają teścia zaraził
nienawiścią że potem nogę
Kulantemu złamali bo rzekomo
Cygan był ze śledczym do
województwa co tydzień jeździł
to i ze sprawy się wywinął

od składnicy się zaczęło - książki
wyniósł kłódkę urwał do taboru
podrzucił z mszałem od Niepokalanej
Panienki co pół roku wcześniej zaginął
Romy nie czytali to ludzie wiarę dali
naszli z milicją pobili tabor spalili
Kilku poszło siedzieć za Stalina

co z nim? wyniósł się nazwiska
nie zmienił bo króli wszędzie dużo
ludzie dalej Cyganów nie lubią - boją się
a niech się taki całowany przez Kliszkę
albo Tyma znajdzie

Melodia bezdomnego

byłem i wciąż jestem bezdomny –
Andrzejowi Ucińskiemu

1.

nie wiem - może dlatego że tak długo
już nie pracuję z braku poczucia sensu
ruchu - ruch powinien mieć sens - zacząłem
cuchnąć gorzej - by poczuć się nieco lepiej
spróbowałem polubić to zapragnąłem
cuchnąć mocniej i pełniej bawić się
dotychczasowi znajomi rozmawiając teraz

ze mną uchylają nosy po każdym
spotkaniu rąk dyskretnie ukradkiem
je wycierają proszą bym oddał przedmioty
które kiedyś pożyczałem od nich
żywią nadzieję że jeśli szybko oddam
ich bibelotom i książkom wystarczy
krótkie wietrzenie zapominam więc

o pożyczkach i długach rozkładam oddanie
na raty odwiedzam otwierają mi drzwi już
zażenowani sprawę ze mną starają się załatwić
w przedpokoju ustępując co najwyżej do kuchni
zaskakiwani wyzwalającymi się w mojej obecności
atawistycznymi odruchami ich zwierząt
łapią je karcą i zamykają gdzie się da


2.

życie niedrogie papu
leci z góry zatrzęsienie
pomarańcz i cytryn –
niemal świeże - trzeba
odkroić spleśniałą połowę –
a resztę da się zjeść - wczorajsze
szprotki resztki alkoholu
w butelkach mokrego chleba
pod dostatkiem – i dla ptaków starczy
spanie pod rurą centralnego ogrzewania

zawsze świeża pościel i prasa
– czytać wcale nie trzeba
pośpisz na wyborczej
a rano masz cały artykuł
odbity na plecach –
wiesz co Michnik powiedział gdzie
rolnicy wysypali zboże na rampie kto
i co narozrabiał w sejmie jak stoją
euro i dolar – więc gdy grzanie
nawali ciepło jak od psa - nawet
zwierzę przyjdzie się przytulić

dyskoteka w nocy - rurą leci
techno w igielicie odkręcanie zakręcanie
spłukiwanie wody słychać szum gazu
w metalkach – co kto gra na którym
piętrze cyrk i kabaret kiedy się kłócą
o brzasku koncert sikorek
i wróbli po nocnych wypadach

wiesz kto o której wraca co wyrzuca
kto ma kurwę kto kochanka jaki debet
w którym banku ile jest od podstawy
do wierzchołka trójkąta z podręcznika
geometrii dla klasy trzeciej i jakie jest
największe zatrute jezioro świata kosmetyków
w bród tępą żyletką można się ogolić

słonko budzi przez szpary i zaczyna się
wielkie sprzątanie zamiatanie tańcowanie
z miotłą kiedy podjeżdża Pomarańczowa
Alternatywa odkażanie co miesiąc szpital
bez podatków nic tylko pić a nie umierać
umierać a nie żyć zimą aniołowie szczelinami
białą mannę z nieba sypią taki wesoły śmietnik

(1986 – 2003)

Spotkanie z malarką

To one przewijały nas
i kąpały, z nich i przez nie,
dla nich żyję. Więc dlaczego
mam teraz nagość ukrywać?
Dotyk ręki, pieszczota oka,
plama jak pocałunek
na ramieniu, czułość
pędzla i ślad na biodrze.

Moja nieśmiałość zastygła
i blask jej oczu w tańcu - dla mnie,
przed sztalugą. Ta wzajemność –
parawan z płótna, który nie dzieli
i nie przysłania – wyłaniam
się powoli z obrazu, jak powracający
myśliwy, niezupełnie podobny do siebie –
upragniony i taki, jakiego chce...

‹‹ 1 2 3 4