Wiersze - Maria Pawlikowska-Jasnorzewska strona 63

Sen straszny

Zadzwońcie przed bramą
dzwoneczkiem z Loretto!
Drzwi, okna zamykać!
Całować świętości!
Znowu idzie to samo!
Spójrzcie tą luneta,
jak niebo się burzy,
bałwani i złości!
Przez obłoków stopnie
maszerują święci!
Tam znów cień się dłuży
w Osobę z rogami!!
Pies wyje okropnie
latoperz się kręci,
wpadł przez okno - Boże!
- zmiłuj się nad nami!!
Znowu idzie to samo!
Trąba z piasku leci!
Drży, rośnie, podniebną
wiotką kukurydzą!
Wchodzi w ogród bramą!
Zabierajcie dzieci!!
Niechaj się nie patrzą -
niechaj się obudzą!

Skarga Laury

 
 
więc skończone wszystko między nami
nie zobaczę cię więcej na ziemi
tłukę więc o drzewo koszyk z malinami
pocałunkami naszemi

Skazańcy

Spojrzenia, półuśmiechy, czary kilku minut,
ruchy, błyski, wiosenność rozmarzonej róży,
rumieniec amarantu, bladość seledynu,
wyraz, który się nigdy w świecie nie powtórzy,

radość nie wioną temu, co jest i co będzie,
zadumanie dziwiące się światu śmiesznemu,
modlitwy jak kwiat ślepe i gesty łabędzie,
i serce niepodobne żadnemu innemu,

włosy płowe, złociste, od jedwabiu miększe,
i myśli pracujące własną, szczerą pracą,
usta mniejsze od oczu, oczy od ust większe,
wszystko skazane na śmierć! niewiadomo za co?

Słonecznik

 
 
Dorastamy do twojej wiedzy,
Wysokiej wiedzy solarnej,
Kwiecie, który Słońce za wzór bierzesz!
Z dawna już kręgiem nasion
Chóralnie szeptałeś
O ciemnym jądrze słonecznym,
A koroną złocistych płatków,
O fotosferze.
Dzikie, korzenne tchnienie
Z bliska cię osnuwa:
Może to zapach Słońca,
Który ty przeczuwasz?

Słońcu w hołdzie

 
 
Był czas, gdy czczono Słońce. Przez wiele stuleci
Budowano mu wieże, złociste ołtarze,
Składano hołd o świcie - aż w toku wydarzeń
Wygasł człowiek dla Słońca,
Które - dalej świeci ...

‹‹ 1 2 60 61 62 63 64 65 66 81 82 ››