Wiersze - Krzysztof Kamil Baczyński strona 40

Świat sen

Smutny ,jaki smutny człowiek uśpiony w zdarzeniach,
w zdarzeniach prawdziwych.
Jakbyś kreślił kółko na piasku ,a w dębów cienie
jak w rzeczywiste zamki kolorowe powprawiał szyby.

Tak sobie nieroztropnie - niby przypominasz
dziecięce twierdze z pisaku.
Uwierzyć łatwo : żyjesz tam ,
a teraz śnisz tylko
oślepiający sen piorunów, krzywdy i blasku.

Jakże spokojnie ,choć upłynął dwudziesty rok ,
nie wierzyć w rzeki ognia, przez wiatr unoszonych ludzi,
tonąc po brzegi spojrzenia w rzeczywistość.

Ale ja się obudzę ,ale ja się obudzę.

W cieniu paproci

To było dawniej niż pudełka od cygar
i atlantyda o ludziach dalszych niż tajemnica,
gdy na szerokich ławicach wieczór barczysty jak sztygar
trzymał w zębach szczerbatą fajkę księżyca.
Powoli chodziły zwierzęta niebieskie jak światło planet,
poczęte w komórkach pleśni rozgrzanych jak gwiazdy,
i pterodaktylus
w kropli zachodu jak w bursztynie zastygł.
Świat ciosany był z grubsza- potęgą
znany.
Łatwo chodziło się po szorstkich skrzypach.
Pod paprociami tysiąclecia jak odpoczynek.
Wśród energii gwiazd- każda jak niewypał-
nosić na ramionach mądrość wielkiego milczenia
i świat włochaty jak kokos,
jak któryś tam dzień stworzenia.

Warszawa

 
Bryła ciemna, gdzie dymy bure,
poczerniałe twarze pokoleń,
nie dotknięte miłości chmury,
przeorane cierpienia role.
 
Miasto grożne jak obryw trumny.
Czasem głuchym jak burz maczugą
zawalone w przepaść i dumne
jak lew czarny, co kona długo.
 
Wparło łapy ludzkich rojowisk
w głuchych ulic rowy wygasłe,
warcząc czeka i węszy groby
w nocach krwawych i w gromach jasnych.
 
Jeszcze przez nie najeźdźców lawa
jako dym się duszny przewlecze,
zetnie głowy,posieje trawy
na miłości, krzywdzie człowieczej.
 
Jeszcze z wieku w wiek tak się spieni
krew z ciemnością,a ciemność z brukiem,
że odrośnie jak grom od ziemi
i rozewrze niebiosa z hukiem.
 
Bryła ciemna, miasto pożarne,
jak lew stary, co kona długo,
posąg rozwiany w dymy czarne,
roztrzaskany czasów maczugą.
 
I znów ująć dłuto i rydel,
ciąć w przestrzeni i w ziemi szukać,
wznosić wieki pnącze żywe
na pilastrach, formach i łukach.
 
I w sztandary dąć, i bić w kamień,
aż się lew spod dłoni wykuje,
aż wykrzesze znużone ramię
taki głaz, co jak serce czuje.
 
 

Wiatr

Jak wtedy jest nas wszędzie troje,
ja i ty, ja i ty,
a za oknem wiatr uchodzi pękniętym obojem,
narasta zmęczony krzyk.
     
Unoszą się drzewa i czarne ptaki, o szyby
biją liście czerwieńsze niż jesień.
Wydęte uciekają dni i obłoki spłoszone jak ryby
w ten nasz bolesny, pierwszy wrzesień.
Nie odchodź, to motyle pluszowe tak dzwonią
o te szyby umarłe, o martwy wiatr.
Chodzi za oknem upiór zabitego konia
i kaleki, o kulach nienawiści - świat.
To powietrze wezbrane od trwogi uderza,
przebacz mi świat i życie, i ten wiatr mi przebacz.
Lecą gwiazdy - jaskółki prawdziwego nieba,
rozsypują nam śmierć na pokoje,
umierają chwile nieostrzonych lat,
bo jak wtedy jest nas wszędzie troje,
ja i ty, ja i ty,
    
i wiatr.

Wieczór na południu

Znużone wieczory odpoczywają na matach morza
(o, złoto sypane garściami ponad zielone gaje!)
drżą czarne cyprysy nocą opite jak słodkim winem,
słaniają się tłuste jak pająki nad omdlałym krajem.
Drży ciepło tkaniną półwidzialną na szybach wieczoru
(o, słodkie ciepło chwil umierających w mórz kołysaniu,
słodkie ciepło ramion zalewających zapachem światy!).
Zaczajone gwiazdy czyhające (ukryte za granią)
na koniec słońca i wytryśnięcie w przestrzenie srebrem,
na noc gęstą jak miód, zalewającą oczy i usta...
Rozwleka się wieczór cichy, niewysłowiony grób myśli.
Przytomność ucieka w nakłębione porty horyzontów,
zostaje sam wieczór, pełen zagadek, a jednak cichy...

38, jesień

‹‹ 1 2 37 38 39 40 41 42 ››