Wiersze - Czesław Miłosz strona 10

Czesław MIłosz - Gdziekolwiek

 
 
Gdziekolwiek jestem, na jakimkolwiek miejscu
Na ziemi, ukrywam przed ludźmi przekonanie,
że nie jestem stąd.
Jakbym był posłany, żeby wchłonąć jak najwięcej
Barw, smaków, dźwięków, zapachów, doświadczeń
Wszystkiego, co jest
Udziałem człowieka,
Przemienić co doznane
W czarodziejski rejestr
i zanieść tam,
skąd przyszedłem.

Głowa

Olbrzymia głowa wynurzyła się
Zza pagórków po drugiej stronie rzeki
I widziała chłopca z wędką,
Który, wpatrzony w pławik,
Myśli tylko: weźmie, nie weźmie.
 
 
- Co z nim zrobimy – zastanawiała się głowa,
wydając dyspozycje duchom lotnym,
wyspecjalizowanym w układaniu losu
 
 
- No i tak - powiada sobie głowa,
mając przed sobą to samo miejsce nad rzeką
i starca, który wrócił tutaj po długich podróżach.
 
 
- niektórym wydaje się,
że to oni sami postanawiają, spełniają.
Ten przynajmniej wie,
Że był igraszką sił
Chichoczących, nurkujących w powietrzu,
I tylko dziwi się,
Że tak mu wypadło.
 

Los

Czy tym samym jest żołądź i dąb oszroniały?
Czy tym samym jest paproć i węgiel kamienny?
Czy tym samym jest kropla i fal morskich wały?
Czy tym samym jest metal i pierścionek cenny?

Czemuż więc zapytujesz mnie o wiersze dawne
I o minionych dziewczyn cudaczne imiona?
Niech wiersze moje drogą jaką kto chce chodzą,
Niechaj moje dziewczyny innym dzieci rodzą,
Mnie węgiel, dąb i pierścień, i fala spieniona.

Modlitwa

 
 
 
Pod dziewięćdziesiątkę, i jeszcze z nadzieją,
Że powiem, wypowiem, wyksztuszę.
 
Jeżeli nie przed ludźmi, to przed Tobą,
Który mnie karmiłeś miodem i piołunem.
 
Wstydzę się, bo muszę wierzyć, ze prowadziłeś i chroniłeś mnie,
Jakbym miał u ciebie szczególne zasługi.
 
Podobny byłem do tych z łagru, którzy dwie gałązki sosnowe
Wiązali na krzyż, i mamrotali do nich nocą na pryczy w baraku.
 
Zanosiłem prośbę egoisty, i raczyłeś ją spełnić,
Po to, żebym zobaczył, jak była nierozumna.
 
Ale kiedy z litości dla innych błagałem o cud,
Milczały, jak zawsze, i niebo, i ziemia.
 
Moralnie podejrzany z powodu wiary w Ciebie,
Podziwiałem niewierzących za ich prostoduszny upór.
 
Jakiż to ze mnie tancerz przed Majestatem,
Jeżeli religie uznałem za dobrą dla słabych, jak ja?
 
Najmniej  normalny z klasy księdza Chomskiego,
Już wtedy wpatrywałem się w wirujący lej przeznaczenia.
 
Teraz pięć moich zmysłów powoli zamykasz,
I jestem stary człowiek leżący w ciemności.
 
Wydany temu, co mnie tak udręczyło,
Że biegłem prosto przed  siebie, w układanie wierszy.
 
Uwolnij mnie od win, prawdziwych i urojonych.
Daj pewność, że trudziłem się na Twoją chwałę.
 
W godzinie mojej agonii bądź ze mną Twoim cierpieniem,Które nie może świata ocalić od bólu.  

O aniołach

Odjęto wam szaty białe,
Skrzydła i nawet istnienie,
Ja jednak wierzę wam,
Wysłańcy.

Tam gdzie na lewą stronę odwrócony świat,
Ciężka tkanina haftowana w gwiazdy i zwierzęta,
Spacerujecie oglądając prawdomówne ściegi.

Krótki wasz postój tutaj,
Chyba o czasie jutrzennym, jeżeli niebo jest czyste,
W melodii powtarzanej przez ptaka,
Albo w zapachu jabłek pod wieczór
Kiedy światło zaczaruje sady.

Mówią, że ktoś was wymyślił
Ale nie przekonuje mnie to.
Bo ludzie wymyślili także samych siebie.

Głos - ten jest chyba dowodem,
Bo przynależy do istot niewątpliwie jasnych,
Lekkich, skrzydlatych (dlaczegóż by nie),
Przepasanych błyskawicą.

Słyszałem ten głos nieraz we śnie
I, co dziwniejsze, rozumiałem mniej więcej
Nakaz albo wezwanie w nadziemskim języku:

zaraz dzień
jeszcze jeden
zrób co możesz.

‹‹ 1 2 7 8 9 10 11 12 13 35 36 ››