Wiersze - Adam Waży strona 5

Spotkanie

Niedługo po wojnie trzydziestoletniej
szedłeś nieludnym paryskim pasażem
kiedy młoda kobieta przecięła ci drogę
niewysoka w ciemnym kostiumie
w czarnej przejrzystej wolące na oczach
zagubiona wśród murów i papuzich szyldów
To było w dzień odjazdu w tunelu czy w hali
na dworcu po godzinie znów ją zobaczyłeś
Żegnała cię zdziwionym spojrzeniem przez woalkę
Byłeś dla niej znakiem i ona dla ciebie
Zdradziłeś ją poemat o pięknych spotkaniach
zniszczyłeś w ciemnych latach i nic nic pamiętasz
Niedawno byłeś lam znowu Myślałeś o niej idąc
bulwarem Sebasto kręciło ci się w głowie
wiatr zamiatał papiery na chodniku markizy
trzepotały w powietrzu pachniało benzyną

Tamto

Są rzeczy których domyślam się dopiero po latach
Nieznajoma w żałobie była starsza niż mnie się zdawało
Ktoś namówił pana N do napaści na mnie
Kiedy Z mówiła że filmy na nią źle działają
nic miała na myśli pięknych amantów

Ślepa ulica w śródmieściu obsadzona drzewami
ładnie obrębiona trawnikiem
nazywała się jak kobieta jak kwiat jak wiśnia ogrodowa
Hortensja
Mówiono przy stole o kimś kto mieszkał na tej ulicy
nic dosłyszałem o kim i to już przepadło
Przeszłość jest to dziś tylko cokolwiek dalej
To zdanie wziąłem z Norwida ale nic jest to moją prawdą
Ja musze jeździć o ileż dalej
Ja muszę jeździć za ciemne morze
po dwie rękawiczki które nie są do pary

Wagon

Dwaj kolejarze pod oknem palą i grają w karty
co który bije atutem podnosi rękaw wytarty
Rozmawiasz z manichejczykiem podobnym do buchaltera
on bilansuje zło i dobro świat sprowadzając do zera
Młoda para po ślubie w niebywałej emocji
ogląda w książce rozłożony na części motocykl
I ciebie można rozłożyć podobnym sposobem
na serce mózg żołądek i wątrobę
dlatego i ta anatomia nagle cię przeraża

Patrzysz na ludzi za szybą idących w głąb korytarza
Jest tam manekin z baczkami w rurkach wąziutkich spodni
Dziewczyna z twarzą ujętą w płomyki czarnej pochodni
obnaża jedno ramię starannie według mody
Taki widok rozczulał cię i drażnił kiedy byłeś młody

Luźne strumienie włosów z miedzianym połyskiem
oczy przedłużone w strzałki barbarzyńskie
owale twarzy rozbite jak wyspiarskie bóstwa
zagubione powieki odnalezione usta
maski wydobyte z dna kultów i marzeń
w obojętnych wcieleniach płyną korytarzem
niektóre z nich przystają na chwilę i przez szyby
fosforyzują grzebieniem jak głębinowe ryby
Ten pochód orficki nie rozeźliła i nie drażni
zawczasu wypruwając cię z resztek wyobraźni

Tymczasem jedna przesłała ci uśmiech daleki
Nie znasz jej lecz poznajesz te czułe powieki
te zgrywające się oczy które wołały zobacz
gdy ktoś wieczorem jej głowę niósł pod ramieniem jak zdobycz
Ach ona cię bierze za mędrca i właśnie przed tobą
przechwala się że stać ją na miłość jaskiniową

Kolejarze wysiedli i sam teraz siedzisz przy oknie
Tą drogą w dawnych latach jeździłeś wielokrotnie
Słupy biegną do tyłu i ów czas który minął
pokrywa cztery topole melancholijną patyną

Rozmawiasz z biuralistą technikiem studentem
natrafiasz na dziwne zwroty nie wiadomo skąd wzięte
chcesz inne dawne słowa usłyszeć od podróżnych
kłócisz się z czasem i zadasz od niego jałmużny
a oni siedzą przed Tobą barierą lat odcięci
i daremnie szukasz ich prototypu w pamięci

Te nowe pokolenia tak niepodobne są do poprzednich
że nie można odnaleźć pokoleń pośrednich
spojrzenia ich są jak sygnały bez klucza

Z nieznanych przyczyn wagon gwałtownie zarzuca
mijając przykre bo gołe budynki stacyjne
Obok ciebie siedzą nie te osoby ale zupełnie inne
To ludzie z wagonów śmierci wytraceni gazem
Zabił ich śniąc swoje życie jarmarczny król-błazen

Od tego czasu minęło już lat kilkanaście
blizny się otwierają jak maskowane przepaście
sól łez fosfory snów tam krążą w ukryciu
i wspomnienia o zmarłych utrzymują przy życiu
Usuwasz się w głąb jak po skałach jak mimowolny czarodziej
imiona więzną ci w gardle i tłum się przy tobie schodzi

Teraz konduktor obojętnie dziurkuje bilety
korytarzem powoli przechodzą dwie zgrzybiałe kobiety
One są starsze od ciebie i wiele zmian przeżyły
na szyjach mają sine wysuszone żyły
Przechodzi ktoś kto jest cieniem być może znałeś go niegdyś
w tych nieobecnych oczach świecą dalekie śniegi
Matka prowadzi płaczące dziecko do umywalni
Ci nieznajomi ludzie są natarczywie realni
ich troski chcą w tobie zamieszkać starasz się od nich obronić
Przerzucasz grubą powieść od końcowych stronic
albo oglądasz barwne ilustracje
a za oknem przelatują małe wzgardzone stacje

Wagon zgrzyta i przysiągłbyś że to zgrzyta na niebie
obłok który chimerycznie oddziela się od siebie
Rozdwojony obłok jest obrazem wieku
obłoczna technika doszła do wielkiej perfekcji w człowieku
Władca oklaskiwał swój portret i sam u sobie
hieratycznie mówił w trzeciej osobie
Był to fakt rozdwojenia ponad zwykłą miarę
inni się rozszczepiają na doświadczenie i wiarę

Patrzysz na puste pola przez otwarte okno
Borykałeś się jak w chorobie z tajemniczą epoką
z trudem dotarłeś do jej szyderczej reguły
teraz przejmują cię tylko ludzie i szczegóły
Jesteś jak rekonwalescent i ubrany w pokorę
zamiast milczeć rozmawiasz z jakim takim humorem
Przy tobie i za tobą jedzie wiele światów
młode śmieciły są ostre jak ścinanie kwiatów
klekotają rozbite obyczajów zwierciadła
szczątkowa wiedza życia która się rozpadła
Jest ktoś kto obiera jabłko

Jest świat elementarny
namacalny jak rana i od kilku lat nuklearny
są pochody wzorów i liczb wypierających słowa
świat gdzie nawet abstrakcja wydaje się zmysłowa
i rzut kości nabiera nie przeczutej rzutkości

Szukasz czegoś w kieszeniach jesteś roztargniony
odnajdujesz i czytasz krótki list od żony
Twoje dzieci biegają po wiśniowym sadzie
Czujesz jak żona dłonie na ramionach ci kładzie
wtedy myślisz o dzieciach cóż im wytłumaczę
Podrosną i odczytają całą przeszłość inaczej

Wychodzisz na korytarz wyprostować nogi
Jedziesz przez las wyszczerbiony i przez kraj ubogi
na osobności biegnie rozgrabiony dom
chłopcy tam kopią ziemie albo zbierają złom
Myślisz o innym złomie z którego już nic będzie
Czas goi rany i obraca idee w obce narzędzie

Widzisz aleję wierzbową i czujesz zapach Wisły
wierzby zawsze pochyle dziś jeszcze bardziej nawisły
Na korytarzu chłopka wygładza zniszczoną spódnicę
dziewczyna z warkoczykiem ma kostium w szachownicę
lekkoatleta stoi w kilku brutalnych kolorach
chłopczyk w koszulce jak błękitny koral
przysadziste kobiety jak nakrapiane grzyby
zieleń wilgotna prawie dotyka szyby
lokomotywa gwiżdże wniebogłosy.

W lustrze na korytarzu widać siwe włosy.

Wiersz o jesionach

Wiersz się zarzyna od ciemnych jesionów
a potem nie ma w nim już nic pewnego
i zamiast płynąć szerokim potokiem
rwie się przystaje i żąda milczenia
I co mi po was o ciemne jesiony?
Nie w moim stylu jesteście Nie w stylu
mieści się prawda niepewnego wiersza
Wiem co kryjecie przede mną i dla mnie
i tylko dla mnie i tylko przede mną
wiem że u kresu ostatniej podróży
na samym krańcu wielkiego bezsensu
będzie to samo co było z początku
nie szelest liści lecz szeptanie matki.

Żale przechodnia

O piątej po południu w kapeluszu od czoła
ociężały w jesiennym paltocie
posuwam się wśród ludzi i zgrzytu żelaza
wspominając życzliwe hałasy
świerszczyki oszalałe w parny wieczór na wsi
syczące piany Bałtyku o świcie
wesołe ?miechy za drzwiami
Lubiłem tłuste blondynki
a jeżli szło o suknię to aksamit
a jeśli szło o kolor to niebieski
Miałem gust pospolity i co za tym idzie
dobre zadatki na powieściopisarza
Wystarczyło mi jedno zdanie z ust nieznajomego
a widziałem go bardzo wyraźnie
jakbym przeszedł z nim wojnę głód i grał z nim w karty
Znam gorycz doświadczenia z którego nic nie wynika
przepych jesieni w parkach ironię przyrody
we śnie widuję ?wiat podobny ale brzydszy
miasto o wąskich bramach wydłużonych oknach
Symbole nic mi po nich niewiele rozumiem
Jest jeszcze inny świat socjologicznych próbek
gdzie jestem obliczany w dziesiątkach tysięcy
i w każdym autobusie spotykam sobowtóra
Cokolwiek powiem może powiedzieć kto inny
Jestem jak radio gadam wieloma glosami
jastem próżnią przez którą przebiegają fale
Może jestem czymś więcej ale nie mam okazji.

‹‹ 1 2 3 4 5 6 ››