Wiersze - Adam Waży strona 3

Eliksir życia

W niejednym obcym mieście
wchodziłem do domu towarowego
jeździłem z pietra na piętro
oglądałem rzeczy które mnie nic nie obchody
wracałem na parter
kupowałem sznurowadła
Na ruchomych schodach
dzieci stały cicho uczepione poręczy
klamry połyskiwały we włosach klijentek
Ta jazda była jak monotonna recytacja
jak oratorium bez chórów
jak codziennie powtarzana pomyłka
jak daremna wyprawa nie wiadomo po co
jak wyprawa po eliksir życia

Fotografia

Dziecko stulecia, chmuro wspomnień,
mój smutku niepodobny do mnie,
twoje nieskromne oczy chłopca
zapadną w serce nic wiem komu,
ja z tobą mówić nie potrafił;,
milcząc oglądam fotografia,
która dziewczynka mi przyniosła
spod gruzów warszawskiego domu.
Oszczędź mi swojej opowieści
czulej i wątlej bardzo treści,
która za życia obumarła,
to z rumowiska i wspomnienia
przeszło?ć buduje nam więzienia.
O latach nic mów mi serdecznych,
o zimach prawie przeszłowiecznych,
wiem, komu lekarz pustą łyżką,
a komu zajrzał głód do gardła.
Ty znasz niepokój, ja wiem wszystko,
i uśmiech twój, jak skromną schedę
po zmarłych, wkładam do portfelu,
uśnij w zanadrzu, tyś był jeden...
Wśród smutnych dzieci dwóch stuleci
tyś był, mój chłopcze, jeden z wielu.

Gdzie sosna wielka...

Gdzie sosna wielka i biała topól,
gdzie świszczy w uszach wiatr nadwiślański,
tam w młodość wczesną zapadł jak w topiel
wiersz horacjański.

I trwał, jak niegdyś, na dnie stuleci,
i po dwudziestu latach mnie dościgł:
stoi przedziwna topola, świeci
sosna trwałości.

On przeżył dom mój, w godzinę trudną
przekroczy! śmierć i nienawiść pojął,
to on mnie wywiódł za rzekę siódmą
i pamięć moją,

zanim obnażył w łacińskiej sośnie
i dał w antycznej dojrzeć topoli
rzecz nadwiślańska, co trwa i rośnie -
i trwa, i boli...

Goście

Przychodzimy oblewać mieszkanie
Butelki nam sterczą z kieszeni
Na podestach trzeba uważać
nie uprzątnięto jeszcze kadzi z wapnem
poręcze wilgotne od farby
tynk się nie wszędzie trzyma
Sapiemy na schodach w nierealnym świetle
powtarzamy numer mieszkania
odpoczywamy po drodze
na wszelki wypadek sprawdzamy
czy butelki siedzą w kieszeniach

Drzwi się otwierają
zdejmujemy kapelusze
mówimy dobry wieczór
wchodzimy

Henryka & Elżbieta

Muszyny mówią najprościej i najjaśniej,
a usta nasze smutnie i stokrotnie,
gdy kto ich wielką miłością dotknie
lub je Henryka zadrażnie.
Henryka bowiem mieszka w tej uliczce nikłej,
gdzie niegdyś latarenki sławiłem nad życie,
gdzie alarmy śródmiejskich katastrof nie przenikły
i sygnały klaksonów nie gwarka o świcie.
Zaułek niczyj, jak; poczwarka ślepy,
leży skąpany w puchu i we śnie,
Późno się budzą niemowlęce sklepy;
Henryka wstaje za wcześnie.

Ósma godzina w biurze!
Po klawiszach maszyny spacerując ręka,
Henryka jeszcze pachnie uliczką niczyją,
sennym wzlotem jaskółki, leniwą jutrzenką -
i ukradkiem poprawia kokardę pod szyją,
sentymentalne ogniwo,
oschły splot spółki:
&
Ten sam odwzorowany znak na klawiaturze
lśnił jak podkowa szczęścia nad kowadłem rzemiosł;
był naraz wiotkim węzłem i kotwicą piękną,
oddał się w jej ręce i do serca przeniósł;
przeczuwane okręty ładowne prowadził,
ściśnięte w jego pętli, wołające: gdzie ty?!
Był na kobiet piersi miękkiej, na twardej ich przyjaciół,
na wargach rozpalonych Henryki i Elżbiety.
Elżbiety jeszcze nie ma. Dopiero o siódmej
z piany dnia jak przygoda w śródmieściu się wynurza,
Elżbieta jest... Elżbiety nie porównani z nikim,
gdy westchnieniem żegnając nie zaznane południe,
wypatruje Henryki,
niecierpliwa i duża.

Opływają ciecz słońca gęsta, jak miód ruda;
wydziera się ku biodrom, opada pukiel twardy;
suknia z niej opada, zesuwa się przez uda
aż do stóp, na których Henryka składa wargi.

Czuły ozon wchłaniaj? w piersi i łka w nich
lęk nieufnej przyjaźni - aż do pieszczot przenikł.
Słońce zaszło już, ciała przemieniwszy w krwawnik,
i Elżbieta w uściskach spopiela się jak feniks.

Po wspólnym ?nie omdlałym rzęsy w pośpiechu
trzepocą im jak liście zbudzone na dębie.
Przez usta wysyłaj? samogłoski uśmiechu,
jak w drogę niecierpliw? pocztowe gołębie.

Ale uśmiech na ustach zaledwie dojrzewa,
jak pióro moje wiotkie, tak szybko więdnie.
O tej porze na dnie każdej rzeczy jest czerwień,
na roztulonym dnie warg.

‹‹ 1 2 3 4 5 6 ››