Wiersze - Adam Waży strona 4

Hiacynt

Oto jest miasto śpiewne. Pogodne jest jak dal.
Nad ranem słodkie głosy intonitją psalm.
W południe pachną w fajkach dymiące korzonki.
Zmierzchem puszczają dzieci roztańczone bąki.
Serdeczni zegarmistrze hodują godziny,
i ręce, błogosławiąc, na azotach im kładą.
A Hiacynt oazy ma czerwone jak rubiny
i twarz ma bladą.
Coraz szybciej, coraz odmienniej
palcami pirzebieira
po stosach pierścieni
dłoń jubilera.
Breloki na łuskach łańcuszka -
z czerniejącego sztucznego złota
i posrebrzane serduszka,
gdzie drzemie ta głupia tęsknota;
marzy obręcze, wisiory,
(zdarte z bioder i nóg bajadereik,
które we snach mu przyniósł pierwszy poryw
i skrył pod wiekiem pustych puzderek.
Kamienie morskie onikaestrują arie
olśniewających nanłzań:
bursztyny umierają, grzesznych tęsknot żar je
spala, kiedy śnią o ciałach kurtyzan.
Diamenty, surowe jak proroków gmiew,
& pereł śpiew minorowy,
li te sople krwi nieruchome,
)ak rtęć - niezakrzepła, serdeczna krew
Jana bolesnej głowy,
gwałconej wargami Sałome.

Spogląda Hiacynt na wieczyste tęcze,
nad jego czołem rosną włosy komet,
w myślach - omdlało brzęczące obręcze
wdziewa na nogi Andromed.
(Oglądał raz na rycinie
stopy greckich bogunek
i w serca ciepłej głębinie
ukrył ich wizerunek).

Oto jest miasto śpiewne. Pogodne jest jak dal.
Nad rankiem słodkie głosy intonują psalm.
W południe pachną w fajkach dymiące korzonku,
Zmierzchem puszczają dzieci roztańczone bąki.
Po pierwszej gwieździe więdną głosy.
Opada psalm. I dym. I dal umiera.
Wałęsa slię cień rudowłosy
zmarłego przed rokiem fryzjera.
Nie weselą się bąki dziecięce.
Chrome, zmęczone są tańcem.
Bez sił opadają Hiacyntowi ręce,
oplecione barwnym różańcem.

Dzień jest miłosnym słowem, pieszczonym cichą wargą.
Biały jest jak Syriusz, różany jest jak Algol.
Noc jest burzącą skargą, podziemną i namiętną:
odurza i nuży krwi gorące tętno.
Nocą twarz Hiacynta pokrywa
chorobliwy rumieniec,
płomieni piekących pokrzywa
wyrasta na dnie źrenic;
(Kto miasto zalał krwią?
Ja. nie znam tego miasta!)
Oto gwiazdy egipskie i deszcze szumiące
straszne w zielonym mroku kreślą parabole,
w meteory zaklęte kolory gorące
wezbraną hrwią zachodzą jak oczy bawole.
Tęczę marzeń przecina rozżarzony nów,
pyszne kamienie składa płomieniom w ofierze.
Nagły obłęd rozchyla kolana twych snów -
w pożodze twoje złoto. Wielki Jubilerze!

O skrzydła płomienia-kolibra!
diamenty palą
jak macki pokrzyw:
wibruje w fibrach
krwi,
jak ognisty balon -
z roztopionych arterii wydziera się - okrzyk!

Struny lir gigantycznych rwący dreszcz przecina,
na gorące kolana wezbrany spływa potok,
stygną kamienie i blednie złoto;
drży jeszcze ciało; pierzcha godzina;
gaśnie Hiacynt.

Nike

Żołnierze maszerują przez most pontonowy,
spodem płynie żółtawa, najprawdziwsza Wisła,
Za mostem na przyczółku stoją pierwsze groby
tych, co przyszli znad Oki, ubożuchna ziemia
otuliła ich płachtą piachu i milczenia,
pociskiem o nich gada w noc artylerzysta.

Rzeki płyną za nami, przepływają dzieje,
?my w rzekach dalekich poili nadzieje,
niecierpliwie my pchali w wiosenne roztopy
koła dział, w obcej glinie odciskali stopy -
każda rzeka za nami w pamięci pięknieje.

W ziemiance koło ?wiecy mój automat drzemie
i cień mój czuwający chciałby wrócić we mnie.
Nic powracaj przed najściem różowej jutrzenki,
spij słodko na mej pryczy, posągu bezręki,
koc żołnierski rzuciłem na twą pierś kobiecą,
na twe skrzydła zwinięte, które jutro wzleca.

Potomstwo Heraklita

My nie wierzymy ani w okrąg czasu
ani w górę spiralną
przeszłość jest porządkiem
przyszłość niespodzianką
Otworzono okno
przez które nic nic widać
dano nam usta
aby nigdy nie pić tej samej wody
dano nam sny napastliwe
i doświadczenie
które przemawia do nas w obcym języku
jesteśmy z nim osłuchani
i rozumiemy piąte przez dziesiąte.

Pożegnanie Inkipo

Inkipo, końskie miasto, gdzie różowe klacze,
wyrastając nad ludzi, na przełaj stuleci
biegły, żegnaj, Inkipo, jeśli cię zobaczę
kiedyś, to chyba w książce pisanej dla dzieci:
spoczciwiałe miasteczko, będziesz kalkomanią
odartą z mgły perłowej i chłopcy poklepią
twoje konie po grzbietach, nie zagadasz stajnią
parskającą do przygód, co się wszystkie ślepo
kończyły - zagadkową karczemną scenerią
albo lasem bez wyjścia... Jakaś nastoletnia
skrytobójczym, pędząc na skradzionej klaczy,
mrużyła do mnie oko: tam nie brano serio
nawet zbrodni i człowiek jak las obojętniał;
ptak się z niego naśmiewał: co właściwie znaczy
Inkipo, to nieludzkie urojenie? Żegnaj,
miasto, które sławili mistyfikatorzy!
Ja także zachodziłem miedzy nich onegdaj,
alem ja, brednio moja, zgryzł cię i utworzył
przez pół, pokrętną, stęchłą, jak wnętrze orzecha,
co wysechł, jeśli o mnie spyta kto w Inkipo,
odpowiedzcie mu prawdę: nawet ten odjechał.

Sen

Sen miałem dawno czterdzieści lat temu
a tak pamiętam jakby śnił się wczoraj
Stojąc na brzeżku okrągłej polany
w pierścieniu ciemnej zieleni, patrzyłem
jak hałaśliwe tłoczące się dzieci
rączkami piłki podrzucały: duża
lekka jak balon piłka opadała
bardzo powoli na otwarte dłonie
ale zdarzało się że je minęła
i miękko kładła się na trawie wtedy
kobieta w bieli - kilka takich kobiet
stało pod lasem dokoła polany -
inną rzucała piłkę między dzieci
wprost na ich dłonie tak mało zaradne
że niezbyt długo wypadło jej latać
I tak od nowa
Kilkanaście piłek
leżało w trawie zdziwiony spytałem
czemu ich żadne nie podniesie z ziemi
Odpowiedziano mi gorzkim pytaniem
Czy pan nie widzi że dzieci są ślepe?

‹‹ 1 2 3 4 5 6 ››