Wiersze - Luis Coterell Blues

Luis Coterell Blues

 
                                                                                         Pamięci bezimiennych bluesmenów
 
 
Żyłem w szczęśliwych czasach. Nawiedzała nas susza
i Ku Klux Klan. Szarańcza spadała z nieba na łany kukurydzy
w poszukiwaniu katharsis. Nie wierzyłem jednak
w powtórne nadejście anioła zagłady. Abaddon spał w każdym z nas
bezradnie jak dziecko. Ufny nie przeczuwał delty Mississippi
jako ucieczki od wiecznie obecnej w nas improwizacji.
Pierwsze bluesowe rytmy usłyszałem w opóźnionym pociągu.
/dziewięć godzin stał na bocznicy kiedy Muddy Waters stroił swoją „Lucillę”./
Większość jego kompozycji wywodziła się z  wysuszonych
kukurydzianych kolb.
 

Kiedy moja matka zaczynała płakać czułem, że blues jest ciągle z nami
jak niezmywalny tatuaż, jak plantacje bawełny w samym sercu Luizjany.
Tutaj uczono nas wrażliwości, byliśmy jak jedna wielka rodzina
odradzająca się w czasie rytmu zbiorów.
Fotografie z tamtych czasów tworzyły tajemniczą mapę
koncertowych eskapad. Ich królem był Harpo Slim i jego
„Scratch my Back”
Wieczorami w świetle księżyca,
zebrani razem nasi przodkowie i ojcowie
tworzyli magiczny krąg.
Tańczyliśmy wszyscy do upadłego,
aż w pustej szopie zapiał kur...
 

Bóg i Szatan nie mogli się ze sobą dogadać.
/nigdy nie wiedziałem którego słuchać/
Wówczas usiedliśmy na skrzyżowaniu dróg
i zaczęliśmy grać bluesa.
Od dzisiaj nazywajcie mnie zakładnikiem Nieba i Piekła.
To ono nauczyło mnie dźwięku, czytania losu na wspak
i dwunastostopniowej skali prohibicji.
To była moja jedyna pieczęć
którą przekazałem potomnym.
 
 
2005/2006