Wiersze - Delmore Schwartz strona 2

Dziecko, nie bój się ciemności i ciemnego władania snu

O, dziecko, kiedy wchodzisz w sen i oddzielność snu,
Stajesz się czymś więcej i czym innym niż jesteś, stajesz się
pochodem
Ptaków, zwierząt i drzew;
Stajesz się chórem,
Kucykiem wśród koni, sosną w ciemnym lesie,
Wznoszącą ku niebu swoje konary, gałęzie i młode pędy.
Stajesz się wówczas jednością z bobrem,
Z małymi zwierzętami wygrzewającymi się w słońcu
I odpoczywającymi w ukryciu podczas białej zimy.
I śpisz w uśpieniu rzeki i stajesz się morskimi stworzeniami,
Które karmią się w ruchu i omijają przeszkody
Prześlizgują się zwinne i gibkie
Połyskując łagodnym, migotliwym blaskiem.

Na łóżku nagim, w jaskini Platona

Na łóżku nagim, w jaskini Platona
Odbite światła pojazdów wolno sunęły po ścianie,
Cieśle tłukli młotkami pod ocienionym oknem
I całą noc wiatr nękał okienne zasłony.
Flota ciężarówek, zgrzytając, z wysiłkiem pięła się pod górę
Z przykrytym ładunkiem- to było jak zwykle.
Sufit rozświetlał się znowu i ukośny wykres
Sunął powoli naprzód.
Słysząc okrzyk mleczarza,
Który na każdy stopień wstępował z wysiłkiem, i brzęk butelek
Wstałem z łóżka, zapaliłem papierosa
I podszedłem do okna. Kamienna ulica
Rozłożyła przede mną ciszę, w której trwały budynki,
Czuwanie nocnej lampy i cierpliwość konia.
Czysta kopuła zimowego nieba
Kazała wrócić do łóżka ze zmrużonymi oczyma.
Dziwne rzeczy rosną w nieporuszonym powietrzu.
Swobodnie wyświetlany
Film szarzeje. Trzęsące wagony, wodospady kopyt
Rozlegają się daleko, narastają, to bliżej, to dalej.
Wóz ruszający zakrztusił się. Ranek, łagodnie roztapiając
Powietrze, na wpół przykryte krzesło wynurza
Z dna morza, roznieca zwierciadło,
Oddziela kredens od tła białej ściany.
Ptak odezwał się z wahaniem, zagwizdał, zawołał,
Zabulgotał i zagwizdał o tak! Oszołomiony, jeszcze wilgotny
Od snu, wzruszony, głodny i zziębnięty. Tak, tak,
Synu człowieczy, o nieświadoma nocy, prace
Wczesnego poranka, o tajemnice rozpoczynania
Znowu i znowu,
kiedy Historia jest nieprzejednana.

O Love, Sweet Animal

O Love, dark animal,
With your strangeness go
Like any freak or clown:
Appease tee child in her
Because she is alone
Many years ago
Terrified by a look
Which was not meant for her.
Brush your heavy fur
Against her, long and slow
Stare at her like a book,
Her interests being such
No one can look too much.
Tell her how you know
Nothing can be taken
Which has not been given:
For you time is forgiven:
Informed by hell and heaven
You are not mistaken

Pies zwany Ego

Pies zwany Ego, płatki śniegu niby pocałunki
Trzepotały, spadając, szedł ze mną przez grudzień,
Węszył w powietrzu chłodnym, przystawał i ruszał
Tam, gdzie kroczyłem o siódmej wieczorem,
Ukryte albo jawne kwestie obwąchiwał,
Wirowały, zstępując, stał cicho, warując,
Szukały odpoczynku, on obcy, nieznany,
Ze mną, tuz przy mnie, dotykał mych ran,
Moja twarz, obsesyjna, i radość, związane.

„Ni wolności, ni swobód, dźwigaj swe ciężary”,
Tak mówił Ego, a głos miał ochrypły,
Gdy pocałunki śniegu, czyniąc zadość chwilom,
Spadały z miejsc nieznanych, na wpół wiarygodnych;
„Nie będziesz wolny, nie będziesz samotny”,
Tak mówił Ego, „Moim jest królestwo,
Dynastii kość: ty nie będziesz wolny,
Idź, wybieraj, uciekaj, nie będziesz samotny.”

„Chodź, chodź, chodź”, śpiewały płatki uchodzące
Psu, który szczekał na płatków znikomość,
„Chodź”, śpiewały płatki, „Chodź tutaj! i tu!”
Jak szybko, na chodniku, topniejąc, mijały,
Ten ucałował mnie! I tamten! Tak wiele zginęło!
A Ego szczekał na nie i połykał, lekkie;
Biegnij tędy! I tędy! Spadały na ziemię,
Wiodąc go dalej, daleko, ode mnie,
A kiedy noc zapadła pomiędzy zaspami,
Nie miałem gdzie się schronić, daleko od domu,
Nie miałem gdzie się schronić, daleko od domu.

Someone Is Harshly Coughing as Before

Someone is harshly coughing on the next floor,
Sudden excitement catching the flesh of his throat:
Who is the sick one?
Who will knock at the door,
Ask what is wrong and sweetly pay attention,
The shy withdrawal of the sensitive face
Embarrassing both, but double shame is tender
-We will mind our ignorant business, keep our place.
But it is God, who has caught cold again,
Wandering helplessly in the world once more,
Now he is phthisic, and he is, poor Keats
(Pardon, O Father, unknowable Dear, this word,
Only the cartoon is lucid, only the curse is heard),
Longing for Eden, afraid of the coming war.
The past, a giant shadow like the twilight,
The moving street on which the autos slide,
The buildings' heights, like broken teeth,
Repeat necessity on every side,
The age requires death and is not denied,
He has come as a young man to be hanged once more!

Another exile bare his complex care,
(When smoke in silence curves
from every fallen side)
Pity and Peace return, padding the broken floor
With heavy feet.
Their linen hands will hide
In the stupid opiate the exhausted war.

‹‹ 1 2 3 ››