Wiersze - Bolesław Leśmian strona 8

Dziwożona

Co sto lat tu zlata ptaszek,
Złoty ptaszek, Gregoraszek,
Puka w dąb: niech w dębu szparze
Dziwożona się pokażę!

Stuk, puk! z dziupła wypłoszona,
W świat wybiega Dziwożona,
O, już tańczy zwijanego.
Gonionego, wyrwanego.

Leśnej bajce dając wątek.
Pośród modrych tańczy łątek,
Gra jej ciepła trzcin muzyka,
O, ucieka już, już znika.

Pobiegnijmy za nią w ślady,
Na wywiady, na wybadv,
Zanim dąb się zamknie za nią,
Za tańczącą Złotopanią!

Bo ptak złoty lubi zwlekać,
Więc sto lat będziemy czekać,
Na drzwi dębu otworzone
Znów pokażą Dziwożonę.

Dziewczyna

Dwunastu braci wierząc w sny, zbadało mur od marzeń strony,
A poza murem płakał głos, dziewczęcy głos zaprzepaszczony.

I pokochali głosu dźwięk i chętny domysł o dziewczynie,
I zgadywali kształty ust po tym, jak śpiew od żalu ginie...

Mówili o niej: " Łka więc jest!" - i nic innego nie mówili,
I przeżegnali cały świat - i świat zadumał się w tej chwili...

Porwali młoty w twardą dłoń i jęli w mury tłuc z łoskotem!
I nie wiedziała ślepa noc, kto jest człowiekiem, a kto młotem?

"O, prędzej skruszmy zimny głaz, nim śmierć Dziewczynę rdzą powlecze" -
Tak, waląc w mur, dwunasty brat do jedenastu innych rzecze.

Ale daremny był ich trud, daremny ramion sprzęg i usił!
Oddali ciała swe na strwon owemu snowi, co ich kusił!

Łamią się piersi, trzeszczy kość, próchnieją dłonie, twarze bledną...
I wszyscy w jednym zmarli dniu i noc wieczystą mieli jedną!

Lecz cienie zmarłych - Boże mój! - nie wypuściły młotów z dłoni!
I tylko inny płynie czas i tylko młot inaczej dzwoni...

I dzwoni w przód ! I dzwoni wspak! I wzwyż za każdym grzmi nawrotem!
I nie wiedziała ślepa noc, kto tu jest cieniem, a kto młotem?

" O, prędzej skruszmy zimny głaz, nim śmierć Dziewczynę rdzą powlecze!" -
Tak, waląc w mur, dwunasty cień do jedenastu innych rzecze .

Lecz cieniom zbrakło nagle sił, a cień się mrokom nie opiera!
I powymarły jeszcze raz, bo nigdy dość się nie umiera...

I nigdy dość, i nigdy tak, jak tego pragnie ów co kona!...
I znikła treść - i zginął ślad - i powieść o nich już skończona!

Lecz dzielne młoty - Boże mój - mdłej nie poddały się żałobie!
I same przez się biły w mur, huczały spiżem same w sobie!

Huczały w mrok, huczały w blask i ociekały ludzkim potem!
I nie wiedziała ślepa noc, czym bywa młot, gdy nie jest młotem?

"O, prędzej skruszmy zimny głaz, nim śmierć dziewczynę rdzą powlecze!" -
Ta, waląc w mur, dwunasty młot do jedenastu innych rzecze.

I runął mur, tysiącem ech wstrząsając wzgórza i doliny!
Lecz poza murem - nic i nic! Ni żywej duszy ni Dziewczyny!

Niczyich oczu, ani ust! I niczyjego w kwiatach losu!
Bo to był głos i tylko - głos, i nic nie było, oprócz głosu!

Nic - tylko płacz i żal i mrok i niewiadomość i zatrata!
Takiż to świat! Niedobry świat! Czemuż innego nie ma świata?

Wobec kłamliwych jawnie snów, wobec zmarniałych w nicość cudów,
Potężne młoty legły w rząd na znak spełnionych godnie trudów.

I była zgroza nagłych cisz! I była próżnia w całym niebie!
A ty z tej próżni czemu drwisz, kiedy ta próżnia nie drwi z ciebie?

Dwa krzyże

Dwa krzyże stały nad mą mogiłą -
Ale trzeciego krzyża - nie było...

Gdym zdobył wieniec szczęścia i chwały -
Dwie mnie dziewczyny umiłowały.

Jedna mówiła, że bólem kocha...
Weselem - druga, bo więcej płocha.

Jedna weselem, a druga bólem...
Każda mię swoim przezwała królem!

Bo nie znalazły w chwili omdlenia
Pieszczotliwszego dla mnie imienia!...

Lecz mimo pieszczot ciągłej zamieci,
Ja - niestrudzony - śniłem o trzeciej!...

O tej. co biegnąc z wiosny zaraniem,
Pieści - pieszczotą, kocha - kochaniem!

Nie drży, nie blednie - smętna lub płocha,
Lecz płomienieje, kiedy pokocha!...

Od snów tych serce pękło na dwoje,
Więc pochowałem to serce moje!

I postawiłem dwa złote krzyże -
Dwa cienie padły na traw pobliże!

Dwa złote cienie, dwie złote smugi:
Jeden - dla jednej, drugi - dla drugiej...

Patrzyłem na nie na wpół przytomnie,
A wicher z niebem rozmawiał o mnie!

I powiadało niebo wichrowi,
Że grób mój snem się wokół różowi...

A wicher głośniej powiadał niebu,
Żem bogatszego spragnion pogrzebu!...

Dwa krzyże stały nad mą mogiłą,
Ale trzeciego krzyża nie było...

Dusza w niebiosach

Przybyła dusza na klęczkach do nieba w Bożą obczyznę.
Nie chciała patrzeć na gwiazdy i na wieczności pierwszyznę.

Nie chciała ulec weselu ni nowym zajaśnieć obliczem.
Ani wspominać nikogo, ani zapomnieć o niczem.

I rozpuściła warkocze, i pomyślała w błękicie.
Że w niekochanych objęciach przemarnowała swe życie.

Bez zdrady i bez oporu, starannie kryjąc swą ranę.
Pieściła usta nielube i oczy niemiłowane.

I trwała dla nich bezwolna, i tkwiła dla nich bezduszna,
I przyzywała je - losem i była losom posłuszna.

A nie kochała tak tkliwie, a nie kochała tak czule,
Że nikt jej jasnego uśmiechu nie trafił myślą na bóle.

Lecz teraz nagle pojęła, że wobec Boga i nieba
Już nic nie wolno ukrywać i nic ukrywać nie trzeba:

Śmierć w niej obnaża pospiesznie prawdę tak długo tajoną,
Tą prawdą skrzą się źrenice, tą prawdą błyska się łono!

I dusza lękiem spłonęła, że wkrótce po jej pogrzebie
Przyjdzie w ślad za nią kochanek, aby odnaleźć ją w niebie.

Wyciągnie ku niej ramiona, ziemskiej wyzbyte rozpaczy,
I zajrzy w oczy, i dawne niekochanie zobaczy.

Dusiołek

Szedł po świecie Bajdała,
Co go wiosna zagrzała -
Oprócz siebie - wiódł szkapę, oprócz szkapy - wołu,
Tyleż tędy, co wszędy, szedł z nimi pospołu.

Zachciało się Bajdale,
Przespać upał w upale,
Wypatrzył zezem ściółkę ze mchu popod lasem,
Czy dogodna dla karku - spróbował obcasem.

Poległ cielska tobołem
Między szkapą a wołem,
Skrzywił gębę na bakier i jęzorem mlasnął
I ziewnął wniebogłosy i splunął i zasnął.

Nie wiadomo dziś wcale,
Co się śniło Bajdale?
Lecz wiadomo, że szpecąc przystojność przestworza,
Wylazł z rowu Dusiołek, jak półbabek z łoża.

Pysk miał z żabia ślimaczy -
(Że też taki żyć raczy!) -
A zad tyli, co kwoka, kiedy znosi jajo.
Milcz gębo nieposłuszna, bo dziewki wyłają!

Ogon miał ci z rzemyka,
Podogonie zaś z łyka.
Siadł Bajdale na piersi, jak ten kruk na snopie -
Póty dusił i dusił, aż coś warkło w chłopie!

Warkło, trzasło, spotniało!
Coć się stało, Bajdało?
Dmucha w wąsy ze zgrozy, jękiem złemu przeczy -
Słuchajta, wszystkie wierzby, jak chłop przez sen beczy!

Sterał we śnie Bajdała
Pół duszy i pół ciała,
Lecz po prawdzie niedługo ze zmorą marudził -
Wyparskał ją nozdrzami, zmarszczył się i zbudził.

Rzekł Bajdała do szkapy:
Czemu zwieszasz swe chrapy?
Trzebać było kopytem Dusiołka przetrącić,
Zanim zdążył mój spokój w całym polu zmącić!

Rzekł Bajdała do wołu:
Czemuś skąpił mozołu?
Trzebać było rogami Dusiołka postronić,
Gdy chciał na mnie swej duszy paskudę wyłonić!

Rzekł Bajdała do Boga:
O, rety - olaboga!
Nie dość ci, żeś potworzył mnie, szkapę i wołka,
Jeszcześ musiał takiego zmajstrować Dusiołka?

‹‹ 1 2 5 6 7 8 9 10 11 47 48 ››