Wiersze - Malowanie żony

Malowanie żony

Takie s? wła?nie, co wołamy: żony;
konstrukcja szczygła - a ten nie uniesie jesieni.
Więcej li?cia niż kwiatu - kwiat już znaczy owoc
więcej wiatru niż rzeki...

Gładzimy co rano
uda, chcemy tak tkliwie jakby porcelany
dĄwięku jej ledwo dotkn?ć
nim od tętna pry?nie.

U palców lotki
i tak jakby kowal walił Mozarta...
Bo takie s? wła?nie
małe jak ziarno, brak im tego ugru
którym ciężarne kwitn?.

Rami?czko koszuli
odsłania piersi (w renesansie duchy
bywały tęższe, gotowe, by w biodra
przyj?ć błogosławieństwo)...

A one bezbożne
nie chc? przymierza, nieprzydatne garnkom
znienawidzone przez kuchnię.

I je?li
trzeba rodzinę równać do ogniska
nie znicz to będzie, nie dostojny płomień
lecz sucho?ć dymu, ognik papierosa
który osłaniasz w dłoniach przeciw wiatrom.