Wiersze - Żelazo

Żelazo

wszyscy miewamy takie okresy
kiedy postanawiamy gniewnie rzucić rękawice wszystkim
                                                                                    i wszystkiemu
najpierw stwierdzamy, ze trzeba dojść do formy.
znowu machamy hantlami, targamy żelazo,
a nasze zwiotczale mięsnie z ociąganiem na to reagują.
potem znów zaczynamy
pokazywać się w najgorszych
mordowniach,
cichutko sobie siedzimy, czekamy
aż napatoczy się kłopot, wyzywamy
go, żeby pokazał twarz
no i wreszcie zjawia się pod
postacią jakiegoś nędznego
pijanego
flejtucha
z piachami jak młoty.
wynika
nieporozumienie,
wychodzimy na dwór, no i jazda:
pieść o kość,
wciągamy brzuch,
walimy prostym
z barku,
stękamy
wciągamy powietrze,
strząsamy z siebie ciosy,
zarywamy się stopami w ziemie,
a pijany wrzesz cacy tłum
dyszy, spragniony czyjegoś
czyjegokolwiek
końca.
sprawdzasz tych młotów
jednego po drugim
i u niektórych stwierdzasz
braki, ale
na szczęście nie u
wszystkich.
 
 
upadłe damy uwielbiają
walecznych
mężczyzn.
w półmroku twojego
pokoju
będę się wślizgiwać
podniecone twoim
tępym
męstwem
ale wkrótce
zaczną
wysysać z ciebie
niezależność;
cierpliwością
podstępem
będą próbowały zawładnąć tobą
na zawsze
i w końcu ci młotowaci pijacy
wypadną
w porównaniu z nimi
nieszkodliwie i
blado.
no i pewnej nocy
siedzisz
w swoim tanim pokoju
hotelowym
z
ta czy tamta
i ona ci opowiada
jakie miała nieszczęśliwe dzieciństwo albo
jak kiedyś
sama jedna przejechała stopem
przez
nieujarzmiona Amazonie
i nagle uderza cię jak
z kopa w bebech:
 
 
w co ja się w ogóle wpuszczam
i dlaczego?
 
 
no i przestajesz targać
żelazo a te
czy tamta rzucasz albo jeszcze
lepiej pozwalasz, żeby to ona
cię rzuciła.
 
 
a potem rzucasz w diabły ten swój chybiony plan.
 
 
schodzisz z areny, na której
cos widocznie chciałeś sobie udowodnić;
na takiej arenie
nie udowadnia się
niczego istotnego.
to tylko
próżność napycha swoje
własne opuchnięte
ja.
wycofujesz się,
przegrupowujesz.
 
 
to łatwe.
 
 
miesiąc później w
publicznym miejscu
jakiś bykowaty cham
szturcha cię
łokciem, się
pcha.
dokądś się spieszy
a ty
trochę mi
zawadzasz.
ściągasz na siebie
jego wzrok.
„przepraszam, stary”
mówisz. „nic ci się nie stało?”
 
 
ma zagwozdkę, nie
rozumie, co jest
grane.
 
 
no i dobra.
 
 
Czlowiek musi zatoczyć koło,
w końcu wrócić tam, gdzie
był przedtem.
czasem chwile to
trwa.
a czasem może w ogóle nie da się
zrobić.
 
 
ale odkąd
wreszcie tego dopiąłem, odkąd
wrócił mi rozsadek i przestałem świrować,
kobiety
są piękniejsze,
pokoje większe i bardziej widne,
a ja ani jednych, ani drugich właściwie nie
szukałem
same mnie w końcu
znalazły.
 
 
oczywiście wciąż jeszcze
zdarza mi się rzadka
od przypadku do przypadku
targać żelazo;
stare nałogi miewają
równie twardy żywot
jak
starzy faceci.