Piosenki - Szanty strona 18

Le Grand Coureur

Wielki korsarz Grand Coureur to był okręt krwawych łez,
Kiedyśmy na morze szli, żeby tam Anglików bić.
Zdrajca morze, nawet wiatr obrócił się przeciwko nam
Razem chłopcy, hej, wesoło chłopcy hej,
Razem chłopcy, hej, wesoło chłopcy hej,
La la la la la la la la la la la la la la la

Wypłynęliśmy z L’Ourient, gładka fala, swieży wiatr.
Jeszcze bracie widać ląd, a już gnają nas do pomp.
Pierwszy powiew złamał maszt, bo zgniły był cholerny wrak.

Nową stengę cieśla dał, trzeba zapleść kilka want
A tu znów cholerny bal, burtą stanąć trza do fal.
Hej, tam! Ster prawo na burt! Odpalić mi ze wszystkich rur.

Angol bardzo blisko był, lufy w rzędach miał jak kły.
Niósł po morzach nagłą śmierć ale Francuz nie dał się.
Hej, tam! Ster prawo na burt! Odpalić mi ze wszystkich rur.

On kulami pluł nam w nos, a my w niego cios za cios.
Hej, abordaż! Wczepiaj hak! Zaraz Angol będzie nasz.
A tu gruby korek mgły Angola nam na zawsze skrył.

Tak minęło dwieście dni, zdobyliśmy pryzy trzy:
Pierwszy- wpół przegniły wrak, drugi- kapeć tyleż wart,
Trzeci- hulk, co woził gnój, z nim był też cholerny bój.

Żeby nikt nie opadł z sił, doskonały prowiant był.
Żyły i zjełczały łój, zamiast wina octu słój.
Suchar stary, ale był, choć w każdym robak biały żył.

Srogo los po rufach lał. W porcie przyjdzie zdychać nam.
Dwieście dni i pusty trzos, pieski rejs, parszywy los.
Każdy zgubę widzi już i każdy szuka wyjścia z dróg.

Szyper jedną z armat wziął, skoczył z nią w przepastną toń.
Bosman ruszył w jego ślad, dzierżąc się kotwicy łap.
Ochmistrz w wielkiej kłótni drań, pijany leń i złodziej dań.

Jaja były, kiedy kuk łyżką od śmierdzących zup
Sam do kotła wcisnął się, pierwszy raz był w kotle wieprz.
I odpłynął z wiatrem gdzieś, a niech go porwie piekła brzeg.

Nawet autor pieśni tej ze zgryzoty skoczył z rej.
Huknął o kuchenny blat, prosto do kubryku wpadł.
No a skutek taki był, że okręt rozbił w drobny pył.

Jeśli tej historii treść poruszyła kilka serc.
Dobrych manier nie brak wam, hej, postawcie wina dzban!
Bo gdy się śpiewa w gardle schnie, no a z wyschniętym gardłem źle.
Pijmy chłopcy, hej, wesoło chłopcy, hej!
Razem chłopcy, hej, wesoło chłopcy, hej!

Listopadanka

Wiatr chłodny przegnał kluczem żurawi
Z błękitnych toni spóźnione łodzie,
Jeszcze ciepłym oddechem listopad nas mami,
Lecz wiesz, że jesień nadchodzi.

Liść z nieba wiatr do portu niesie,
Powoli za piecem rozejrzeć się trzeba,
To znak, że przyszła jesień.

Jak drzewa bez liści obnażone reje
Bezradnie rozłożą ramiona drewniane,
Wiatr psotnik skądś liści na pokład nawieje,
Jakoś długo budzi się ranek.

O zieleni minionej rozmarzone drzewa
Śnią kolorem jesiennym listopadną nocą.
W ranki szare i smutne od kolorów nieba
Nagie maszty wśród deszczu dygocą.

Odjechali, hen, dokądś wczorajsi żeglarze
Pozamieniać po cichu sztormiaki na płaszcze,
By do ciszy wieczoru znów przytulić twarze
I za wiosną tak patrzeć i patrzeć...

London River

London River, moja London River,
Wiem, że kiedyś tam dopłynę.
London River, moja London River,
Chcę zobaczyć Cię znów.

Gdy lądowym szczurem byłem,
Nad jej brzegi przychodziłem
I marzyłem o przygodach,
Które niesie z sobą wielka woda.

Zanurzyłem się w odmętach,
Morze moją duszę pęta.
Nie opuszczę tej niedoli,
Choć tęsknota czasem mocno boli.

Od pół wieku wciąż na wodzie,
Bezkres fal mnie wita co dzień,
Jutro za horyzont płynę,
Bo tam czeka moja London River.

Posłuchajcie mnie żeglarza,
Co za forsę się naraża:
Tam, gdzie London River rzeka,
Wiem, że ona na mnie czeka.

Gdy do portu już zawinę,
Pocałunek dam dziewczynie
Tej z arktycznej pięknej zorzy,
Tej prześlicznej, co się sroży.

Łowy

Gdy na zimne wody Baffin Bay
Przywiał nas zachodni szkwał
Ogromnego lewiatana grzbiet
Ujrzeliśmy pośród fal.
I chwyciliśmy lance, pchnęliśmy lance
Na honor uwierzcie nam
Wiele wściekłej pracy i wiele krwi
Pochłonął cenny tran.

I szalony pościg zaczął się
Nie zapomnę tamtych dni
Kiedy goniąc lewiatana
Przebyliśmy setki mil.

I dopadliśmy go jak sfora psów
co apetyt ma na łup
za odwagę bosman życie dał
waleń zmiażdżył jego slup.

Noc przyniosła twardej walki kres
Tak nam pisał widać los
Długi żywot wieloryba zgasił
Jeden celny cios.

Hej, do burty i na gaje z nim
Niejednemu brakło sił
Gdy płatami zrywaliśmy tłuszcz
Brodziliśmy w jego krwi.

To już koniec pora nam
Na Irlandii wracać brzeg
Wypijemy pintę rumu
Znów opowieść zacznie się.

Jak chwyciliśmy lance, pchnęliśmy lance
Na honor uwierzcie nam
Wiele wściekłej pracy i wiele krwi
Pochłonął cenny tran.

Marco Polo

Nasz Marco Polo to dzielny ship
Największe fale brał
W Australii będąc widziałem go
Gdy w porcie przy kei stał
I urzekł mnie tak urodą swą,
Że zaciągnąłem się
I powiał wiatr, w dali zniknął ląd
Mój dom i Australii brzeg

Marco Polo w królewskich liniach był
Marco Polo tysiące przebył mil

Na jednej z wysp za korali sznur
Tubylec złoto dał
I poszli wszyscy w ten dziki kraj
Bo złoto mieć każdy chciał.
I wielkie szczęście spotkało tych
Co wyszli na ten brzeg
Bo pełne złota ładownie są
I każdy bogaczem jest.

W powrotnej drodze tak szalał sztorm
Że drzazgi poszły z rej
A statek wciąż burtą wodę brał
Do dna było coraz mniej.
Ładunek cały trza było nam
Do morza wrzucić tu
Do lądu dojść i biedakiem być
Ratować choć żywot swój.

‹‹ 1 2 15 16 17 18 19 20 21 34 35 ››