Przy stawie
Kaczki puszczają kaczki w stawie
dziambel pizdrzy się na lusterku
Jest normalnie – przyroda rządzi
Skradamy się cicho z nieruchomymi ogonami
przechodnie nas nie widzą zajęci
spacerem oddychaniem i kaczkami
jesteśmy parą o odczynie obojętnym
Tak bardzo cieszy te 250 metrów kwadratowych zieleni
w 33 kilometrach kwadratowych szarości
Męczy nierównowaga barw
Mamy 180 sekund z 1440 dostępnych minut na
przebywanie ze sobą
plus odsetki za zwłokę
Ukryci za trzciną, za pałkami
wyglądamy jak dziewczynki z zapałkami które
sprzedały cały ogień skradziony Zeusowi
Ptactwo nie wydziobie mi mitologicznej wątroby
Drwiący stosunek wyrażą jedynie rozrechotane do
rozpuku żaby i rozkraczony ze śmiechu kruk
Skubaniec pozbawi jesienne drzewo resztek liści
wyskubie je w 180 sekund.
Przytul mnie, Podrap mnie
Przytul mnie
Podrap mnie
Ogonkiem pochylam trawy
rozkołysany
łapkami ugniatam piach
Przytul mnie
Podrap mnie
jestem taki zaspany
nawet nie szczekam
nie warczę
czasami pisnę
Przytul mnie
Podrap mnie
zabrany od ciepłych rąk
ginę – z bezdotyku obolały
Przytul mnie
Podrap
Pogłaszcz
ogonek pragnie się w znieść
strząsać dmuchawce
rozganiać motyle
Przytul mnie
Podrap mnie
choć jedną
nieskończoną chwilę
Różaniec
Przecinam skórę
Drżysz...
- Ojcze nasz, któryś jest w niebie....
idę do Ciebie!
Wysuwasz język
chcesz pić
Modlisz się o mnie
do mnie
trawi cię pragnienie
Odmawiasz różaniec z róż
ściskasz drewniany krzyż
każdy paciorek dnia łączy tęsknoty nić
przeciąć – nie przeciąć...
zrobić z różańca korale bez krzyża wcale
czy z Bogiem żyć...?
Zdrowaś Maryjo
łaskiś pełna...
Mojego ciała czerwona łza
wypełnia twe usta
w ustach słodko trwa – Zdrowaś Maryjo...
Tak mocno kocham
że ta miłość krew przemieniła w wino
Zdrowaś...
I ja jestem zdrów
Zawsze wypijasz ze mnie cały ból.
Sekunda myśli
Sekunda myśli
Kilka palców klika –
klik zapisuje plik
w tym, co czytasz
zmysłowość wnika w rozwartość – gotową: przyjmować
wsysać, wchłaniać, wciągać
otwórz usta
rozewrzyj się mocniej
słowa ssij
godzina myśli
sekunda rozkoszy
sekunda myśli
godzina rozkoszy
dotykanie wzajemnych sił
rozciągłość, uległość
kilka palców na tobie, w tobie
kilka
zgniecionych językiem więcej wymownym niż kiedykolwiek
kilka
zbroczonych śliną
giną sekundy
minuty płyną
i tak
wszystko – za krótką – nazwiemy chwilą
zjadamy różowe ciała różnie napalone na rożnach
podsycone sykiem przyjemności
głodni do bólu – od dni rozłąki
od instynktu
od prokreacji
palce w nieustannej walce
tańczą walca
aż sufit drży poniżej
ponętniej
podnosisz się o niebyt
o niebo
chwytasz zenitu
szczytu
aż
zawisasz na ciszy
stygnąc w rozkołysaniu oddechów
dochodzisz do końca grzechu
twoją śmierć zadowalam jednym krótkim zdaniem:
„Cudownie było kochać cię Kochanie”
Klik
zapisuję plik
sekundę myśli
godzinę tworzenia.
Sposób na węża
Kiedy piszę – wilgotnieję
jakbym się na rosie kładł albo tobie mokrej
spijającej mój głupawy pijany oddech
nieprzyzwoity uśmiech
naganny język bezczelny aż do zadławienia
przylepiony do uległego podniebienia
jakby z dziurawego nieba w gotowe usta wpadł
Kiedy piszę, porzucam inne kobiety
bo tylko dla ciebie te wyuzdane zdania
wersje perwersji mam
i wścibski język – syk biblijnego węża
ukrytego w pojemniku po śledziach
żeby go zjeść, kiedy nabierze aromatu.