Oda da-da do Słońca
Ostatnio rzadziej cię widuję
ciągle pada
da-da deszcz
da-da
czasem mu przeszkadzam
dmucham w niebo
krople ple
rozganiam
da-da
Widzę jak zachodzisz
staje się ciemno
no no
a w północ
nieznośny mrok noc dopada
da-da
później sen
do rana z myśli
o całowaniu światła mnie spowiada
da-da
- Rozgrzeszenie da?
- da da
- a może nie da?...
- da!
da-da
:)
Okruszki
Zbieram
odruchy ciepła
podnoszę na talerzyk odlany z porcelany
niech tam leżą
czekają
drobne cząstki ciała przeistoczone w chleb
nie stoczone jeszcze w przepaść skonsumowania
pełne uniesień gotowych unosić
Przywieram
do Najistotniejszej Istoty
najwierniej
najtrwalej
jak umiem
aby ją unosić
Pani mi się zdarza
Pani mi się zdarza
Pani TO sobie wyobraża!
normalnie, taki żar rzadko się zdarza
wiem, Pani się nie obraża
że obraz Pani
posiadam
kocham się z nim
zanurzony jak w głębię żony
której nie posiadam
Pani wie, co Jej dam
Ze wszystkiego się Pani spowiadam
z oddechu
bólu
poruszenia
Pani nie chce nic zmieniać
no może jedno –
bym odczarował z niemocy
wszystkie te wyobrażenia.
Pies w pustym mieszkaniu
Wyszliśmy na godzinę
po ser, majonez, serwetkę na Święta
pies został w kuchni
za drzwiami tęsknił za nami
wywąchał na stole poezje i prozę
Lalkę Prusa
wiersze Szymborskiej – wybrane
i coś jeszcze
nie ważne
Prozy nie ruszył
leżała rozwarta rozgryzania nie warta
zajął się poezją
wgryzł się w kilka wierszy
pierwszy Nienawiść
Rzeczywistość wymaga
Jawa, Rachunek elegijny
i… Kot w pustym mieszkaniu
Cóż za ironia
brakuje mi teraz wyrazów po „i uporczywie go nie ma”
mam tylko „szaf zajrzało”, „przebiegło”, „dywan sprawdziło”
dodałbym od siebie – drzwi podrapało…
Nadgryzł tylko Wersję wydarzeń
Wielkie to szczęście
Przemówienie noblistki Poeta i Świat
pozostawił w strzępach
„Wygląda na to, że poeci będą mieli zawsze dużo do roboty”
choćby układanie puzzli z potarganych kartek
Z obwoluty niewiele zostało
pewno ją trawi
okładka zbyt twarda oparła się zębom
wsączyła tylko ileś psiej śliny
mam już i nie mam
ulubione wiersze
moje Sto pociech, Koniec i początek.
Po drugiej stronie liścia
Otworkiem wygryzionym w liściu między żyłkami
prześlizguję patrzenie przyciągane ciągnące do
obrazu w którym zdejmujesz ubranie
Boże jak się nasycam nasycam Boże
odejmujesz zdejmujesz ujmujesz mnie i rzeczy zanim je
porzucisz w nieładzie nieładzie ładnym
szczelinką wyszarpaną na strunach brzmiących
przeciska się westchnienie tchnienie natchnienie
o Jezu Jezu jak się nasycam pozą poza liściem
oglądaną w udanym momencie
cała błyszcząca w świetle doceniona cieniem
pochylasz wyginasz mimochodem odchodząc mnie od zmysłów
pełnych zamysłów które bym spełnił bez namysłu
po drugiej stronie liścia szepczesz włosy nierozczesane
czasem zerkasz na zegar na niebie na mnie poza liściem
poza tym nie musisz udawać, że mnie lubisz
bowiem o tym wiem
wiem