Wiersze - Zbigniew Herbert strona 53

Wybrańcy gwiazd

 
 
To nie anioł 
to jest poeta

nie ma skrzydeł 
ma tylko upierzoną 
prawą dłoń
bije tą dłonią w powietrze 
ulatuje na trzy cale 
i zaraz znów opada

kiedy jest całkiem nisko 
odbija się nogami
na chwilę zawisa w górze 
wymachując upierzoną dłonią

ach gdyby oderwać się od przyciągania gliny 
mógłby zamieszkać w gnieździe gwiazd 
mógłby skakać z promienia na promień 
mógłby –

ale gwiazdy
na samą myśl
że byłyby jego ziemią 
przerażone spadają

poeta przesłania oczy 
upierzoną dłonią
nie marzy już o locie 
ale o upadku
co kreśli jak błyskawica 
profil nieskończoności

WYCIECZKA DINOZAURÓW

WYCIECZKA DINOZAURÓW
Janowi Adamskiemu
 
- Dzieci do środka -
woła
magister psychologii
rozwojowej Dinozaurów

i już posłuszne dzieci
zielone jak wiosenna sałata
stają posłusznie w szeregu
trzymając się za spocone łapki

a po obu stronach
kroczą krzepcy kuzynowie
ze szkoły podchorążych
rozłożyste jak baobab matki
trzypiętrowe ciotki
i markotni ojcowie
których jedynym zajęciem
jest monotonne
przedłużanie gatunku

na przodzie
kroczy Pierwszy Sekretarz
założyciel szkoły
Socjalizmu Naiwnego
doktor habilitowany kambryjskiej Sorbony

za chwilę
wejdą na polanę
i Pierwszy Sekretarz
wygłosi programowy odczyt
o zaletach wzajemnej pomocy

widok zaprawdę kojący
nad całą gromadą
powiewa
zielony sztandar łagodności

boska równowaga środowiska

dostatek tlenu
rozsądna proporcja azotu
ciut-ciut helu

spacer trwa i trwa
miliony lat

    ale oto
    na scenę
    wchodzi
    prawdziwy
    potwór
    Dinozaur z ludzką twarzą

    idea
    błyskawicznie
    wciela się
    w rzeczywistą zbrodnię

    i całą idyllę
    kończy
    ponura jatka

Wyspa

Jest nagła wyspa Rzeźba morza kołyska
groby między eterem i solą
dymy jej ścieżek oplatają skały
i podniesienie głosów nad szum i milczenie
Tu pory roku strony światła mają dom
i cień jest dobry dobra noc i dobre słońce
ocean rad by tutaj złożyć kości
zmęczone ramię nieba opatrują liście
Jej kruchość pośród wrzasku elementów
gdy nocą w górach gada ludzki ogień
a rankiem zanim wybłyśnie Aurora
pierwsze w paprociach wstaje światło źródeł

Zejście

Jakby po schodach stąpał choć nie było schodów
bowiem kamienie zbyt opite światłem
gór oddalonych na ramionach nosił
jak zarys skrzydeł Błękitny poranku
dzwonie powietrza z ciepłym sercem rosy
Droga prowadzi przez most koło młyna
i zatrzymaną kępę zielonych obłoków
aż do zatoki gdzie wesoły tłum
ptaków i ludzi topi ciężki zegar

Zimowy ogród

 
Jak liście opadały powieki kruszyła się czułość spojrzeń
drżały pod ziemią jeszcze zduszone gardła źródeł
na koniec zamilkł głos ptaka ostatnia szczelina w kamieniu
i wśród najniższych roślin niepokój zmarł jak jaszczurka
 
pionowe linie drzew na horyzontów wadze
ukośny promień padł na zatrzymaną ziemię
Okno zamknięte jest Stanął zimowy ogród
Oczy wilgotne są i mały przy ustach obłok
 
- jaki to pasterz wyprowadził drzewa Kto grał
tak aby wszystko pogodzić rękę gałąź i niebo
formirtgę pewną jak ramiona zmarłej
północny niesie Orfeusz
 
tupot anielskich ponad głową stóp
jak łuska skrzydeł leci śnieg
cisza jest linią doskonałą która
porówna ziemię z gwiazdozbiorem Waga
 
zimowym sadom pąki spojrzeń - niech miłość nas już nie kaleczy
okrutnym losom włosów garść - niech spala się w powietrzu czystym 
 

‹‹ 1 2 50 51 52 53 54 ››