Wiersze - Elegia na odejście pióra atramentu lampy

Elegia na odejście pióra atramentu lampy

Zaprawdę wielka i trudna  do wybaczenia jest moja niewierność
bo nawet nie pamiętam dnia ani godziny
kiedy was opuściłem przyjaciele dzieciństwa
 
naprzód zwracam się kornie  do ciebie
pióro z drewnianą obsadką
pokryte farbą lub chrupkim lakierem
 
w żydowskim sklepiku
— skrzypiące schodki dzwonek u drzwi oszklonych —
wybierałem ciebie
w kolorze lenistwa
i już wkrótce nosiłeś
na swym ciele
zadumę moich zębów
ślady szkolnej zgryzoty
 
srebrna stalówko
wypustko krytycznego rozumu
posłanko kojącej wiedzy
— że ziemia jest kulista
— że proste równoległe
w pudełku sklepikarza
byłaś jak czekająca na mnie ryba
w ławicy innych ryb
— dziwiłem się że tyle jest
przedmiotów bezpańskich
i zupełnie niemych —
potem
na zawsze moją
kładłem cię nabożnie w usta
i długo czułem na języku
smak
szczawiu
i księżyca
 
atramencie
wielmożny panie inkauście
o świetnych antenatach
urodzony wysoko
jak niebo wieczoru
schnący długo
rozważny
i cierpliwy bardzo
przemienialiśmy ciebie
w morze Sargassowe
topiąc w mądrych głębinach
bibułę włosy zaklęcia i muchy
aby zagłuszyć zapach
łagodnego wulkanu
apel przepaści
 
kto was dzisiaj pamięta
umiłowani druhowie
odeszliście cicho
za ostatnia kataraktę czasu
kto was wspomina z wdzięcznością
w erze szybkich głupiopisów
aroganckich przedmiotów
bez wdzięku
imienia
przeszłości
 
jeżeli o was mówię
to chciałbym tak mówić
jakbym wieszał ex voto
na strzaskanym ołtarzu
 
2
Światło mego dzieciństwa
lampo błogosławiona
 
w sklepach starzyzny
spotykam czasem
twoje zhańbione ciało
 
a byłaś dawniej
jasną alegorią
 
duchem uparcie walczącym
z demonami gnozy
cała wydana oczom
 
jawna
przejrzyście prosta
 
na dnie zbiornika
nafta — eliksir pralasów
śliski wąż knota
z płomienistą głową
smukłe panieńskie szkiełko
i srebrna tarcza z blachy
jak Selene w pełni
 
twoje humory księżniczki
pięknej i okrutnej
 
histerie primadonny
nie dość oklaskiwanej
 
oto
pogodna aria
miodowe światło lata
ponad wylotem szkiełka
jasny warkocz pogody
 
i nagle
ciemne basy
nalot wron i kruków
złorzeczenia i klątwy
proroctwo zagłady
furia kopciu
 
jak wielki dramaturg znałaś przybój namiętności
i bagna melancholii czarne wieże pychy
łuny pożarów tęczę rozpętane morze
mogłaś bez trudu powołać z nicości
krajobrazy zdziczałe miasto powtórzone w wodzie
na  twoje skinienie zjawiali się posłusznie
szalony książę wyspa i balkon w Weronie
 
oddany byłem tobie
świetlista inicjacjo
instrumencie poznania
pod młotami nocy
 
a moja druga
płaska głowa odbita na suficie
patrzyła pełna grozy
jak z loży aniołów
na teatr świata
skłębiony
zły
okrutny
 
myślałem wtedy
że trzeba przed potopem
ocalić
rzecz
jedną
małą
ciepłą
wierną
 
tak aby ona trwała dalej
a my w niej jak w muszli
 
3
Nigdy nie wierzyłem w ducha dziejów
wydumanego potwora o morderczym spojrzeniu
bestię dialektyczną na smyczy oprawców
 
ani w was — czterej jeźdźcy apokalipsy
Hunowie postępu cwałujący przez ziemskie i niebieskie stepy
niszcząc po drodze wszystko co godne szacunku dawne i bezbronne
 
trawiłem lata by poznać prostackie tryby historii
monotonną procesję i nierówną walkę
zbirów na czele ogłupiałych tłumów
przeciw garstce prawych i rozumnych
 
zostało mi niewiele
bardzo mało
 
przedmioty
i współczucie
 
lekkomyślnie opuszczamy ogrody dzieciństwa ogrody rzeczy
roniąc w ucieczce manuskrypty lampki oliwne godność pióra
taka jest nasza złudna podróż na krawędzi nicości
 
wybacz moją niewdzięczność pióro z archaiczną stalówką
i ty kałamarzu — tyle jeszcze było w tobie dobrych myśli
wybacz lampo naftowa — dogasasz we wspomnieniach jak opuszczony obóz
 
zapłaciłem za zdradę
lecz wtedy nie wiedziałem
że odchodzicie na zawsze
 
i że będzie
ciemno