Wiersze - Wystan Hugh Auden strona 5

Recitativo

Jeśli mięsień natrafia na opór, trzeba jeszcze wykonać jeden fałszywy ruch,
Jeśli umysł wyobraża sobie dzień jutrzejszy, wciąż jeszcze trzeba pamiętać o klęsce.
Jak długo o sobie można mówić "ja", nie sposób się nie buntować;
Jak długo istnieje przypadkowa cnota, potrzebny jest występek:
I ogród istnieć nie może, nie może zdarzyć się cud.
Ogród bowiem jedynym jest miejscem, które jest, lecz ty go nie znajdziesz,
Dopóki nie będziesz go szukać wszędzie, i nigdzie nie znajdziesz nic oprócz pustyni;
Cud jest jedyną rzeczą, która się zdarza, lecz ty go nie dojrzysz,
Dopóki wszystko nie będzie zbadane i nic się nie zdarzy, czego nie można wyjaśnić;
A życie jest przeznaczeniem, któremu musisz przeczyć, dopóki się godzisz na śmierć.

Przeto ujrzyj nie patrząc, usłysz nie słuchając, westchnij nie pytając:
To, co Nieuniknione, jest tym, co się zdarzy niby przez przypadek;
To, co rzeczywiste, jest tym, co cię oburzy jako niedorzeczność,
Jeśli nie jesteś pewny, czy śnisz, to jest na pewno twój własny sen.
Jeśli nie krzykniesz: "W tym tkwi jakiś błąd !" - zapewne tkwisz w błędzie.

Sierpień 1968

Wielkolud - ludożerca w sumie
Więcej niż Człowiek podbić umie,
Lecz, choć próbuje wciąż na nowo,
Nigdy nie włada ludzką Mową.
Wgniatając w pola krwawe ślady,
Pośród rozpaczy i zagłady,
Wielkolud kroczy, prężąc kark,
A bełkot leje mu się z warg.

Tarcza Achillesa

Zajrzała mu przez ramię,
Spodziewając się sadów i winnic,
Marmuru dostatnich miast,
Mórz i żaglowców zwinnych,
Lecz on wykuł w lśniącym metalu
Zamiast przychylnych żywiołów
Pejzaż sztucznego pustkowia
Z niebem jak ołów.

Bura równina, ugór, który nic nie znaczył
Bez źdźbła trawy, bez dróg czy drzew przy ludzkich domach;
Nie było tu co zjeść, nie było usiąść na czym;
A jednak w tym nijakim miejscu znieruchomiał
Gęsty czworobok, jedna wielka niewiadoma:
Milion oczu i butów jakiś nakaz przygnał,
By równo jak pod sznurek, czekały na sygnał.

Glos pozbawiony twarzy gdzieś w górze wyliczał
Statystyczne dowody, że dogmat jest słuszny,
Tonem suchym i płaskim jak ta okolica:
Nie było braw, nie było mowy o dyskusji;
Kolumna za kolumną szła w tumanie dusznym -
Odmaszerowali, przekonani święcie
Logiką, co ich wtrąci - gdzie indziej - w nieszczęście.


Zajrzała mu przez ramię,
Oczekując uczt i ołtarzy,
Girland na szyjach jałówek,
Ku niebu wzniesionych twarzy,
Lecz na błyszczącym metalu,
Gdzie modły widzieć się winno,
Żar kuźni oświetlił scenę
Zupełnie inną.

Drut kolczasty wydzielał arbitralny skrawek
Gruntu, gdzie stali, nudząc się, funkcjonariusze
(Jeden rzucił ospały żart); w słońcu jaskrawym
Pocili się strażnicy, za drutem posłuszne
Rzędy porządnych ludzi gapiły się gnuśnie,
Gdy trzech mężczyzn, ubranych w drelichy więzienne,
Przywiązywano do trzech słupów wbitych w ziemię.

Majestatyczna masa tego świata, wszystko,
Co ma wagę, co zawsze tyle samo waży,
Spoczęła w cudzych rękach; jak na pośmiewisko
Rzucono ich, zmalałych, w ten krąg pustych twarzy,
Bez nadziei na pomoc; co sobie zamarzył
Wróg, stało się: przegrali zhańbieni; skonała
W nich ludzka duma, zanim skonały ich ciała.


Zajrzała mu przez ramię
Oczekując atletów i gonitw,
Mężczyzn i kobiet o smukłych
Ciałach, muzyką wprawionych
W płynny, ciepły wir tańca;
Lecz on wykuł na tarczy jasnej
Nie posadzkę taneczną - pole
Zarosłe chwastem.

Obdarty łobuz na pustkowiu dzikim
Błąkał się sam, bez celu; ptak z furkotem wzleciał,
Spłoszony jego celnie rzuconym kamykiem
Że dziewczynę się gwałci, że gdzie dwóch ma nóż, ginie trzeci,
Przyjmował jako aksjomat - on, co nie słyszał o świecie,
Gdzie byłaby spełniona obietnica jakaś,
I gdzie, płacz cudzy widząc, ktoś mógłby zapłakać.


Wąskowargi płatnerz Hefajstos
Wstał, odkuśtykał na bok:
Tetyda o piersiach ze światła
Mogła tylko zakrzyknąć słabo,
Widząc, co bóg wykuł dla mocarza,
Co otrzyma jej syn za chwilę -
Mężobójca o sercu z żelaza,
Młodo umrzeć mający Achilles.

W porcie

Marynarze schodzą na wybrzeże
Ze swoich pustych statków,
Chłopcy z klasy średniej, z wyglądu łagodni,
Miłośnicy komiksowych historii;
Partia baseballa to dla nich więcej
Niż Troja i setka jej upadków.

Są zagubieni nieco, trafili
Do miejsca nieamerykańskiego,
Tubylcy mijają ich z własnymi
Przyszłościami i własnym prawem;
Są tutaj nie dlatego,
Lecz na wszelki wypadek;

Ta kurwa z tą niecnotą,
Co tandetę im wpychali,
Na swój sposób, chociaż kiepski,
Służą tym Społecznej Bestii;
Nic nie sprzedają, nic nie robią, -
Nic dziwnego, że pijani.

Lecz na gwałtownym błękicie zatoki
Każdy statek zyskuje
Przez to, że nie ma nic do roboty;
Bez ludzkiej woli, by dać rozkazy,
Kogo mają dzisiaj zabić,
Mają ludzką strukturę.

Na zagubiony żaden nie wygląda,
Raczej na przeznaczony w projektach
Na jakiś układ abstrakcyjny
Jakiegoś mistrza wzoru i linii,
Z pewnością warte każdego centa
Miliardów, które musiały kosztować.

Who's who

W groszowym życiorysie znajdziesz wszelkie dane:
Jak był bity przez ojca, jak uciekał z domu,
Z czym się zmagał w młodości, jakie niesłychane
Dokonania go wzniosły na szczyt, przeciw komu
Walczył, nad czym po nocach ślęczał, dokąd rano
Chadzał na ryby, jakim morzom nadał nowe
Nazwy: w paru najświeższych biografiach wspomniano,
Że raz czy dwa z miłości łkał jak zwykły człowiek.

Co zdumiewa badaczy: że gdy się przed niego
Sypały hołdy, tęsknił za kimś, kto dni całe
Spędzał w domu, naprawiał coś, dłubał w ogrodzie;
Potrafił gwizdać; w oknie przesiadywał co dzień;
Kto odpisywał czasem na długie, wspaniałe
Listy, lecz nie zachował z nich ani jednego.

‹‹ 1 2 3 4 5 6 ››