Wiersze - Władysław Broniewski strona 7

Kalinie

Tej nocy płakałem,
nie przez ciebie,
wiersz napisałem,
rzucam za siebie,
niech potoczy się księżycem po niebie.

Może ktoś się nad nim rozpłacze,
jak ja, brzozo, wierzbo, kalino,
i spakuje swoje rozpacze,
i pójdę, chociażby boso,
tam gdzie oczy poniosą,
drog? nie twoją, inną.

Tak mi żal, że wszystko daleko,
coś tam zostało w człowieku:
piszę wiersze, nie sypiam nocą -
po co?

Kometa

Ach, myśli opętane, bezładne, bezdarne!
Ach, słowa niepojęte twardego wyroku!
Przez wicher się przedziera, wśród wichru upadnę,
jak wicher huczy we mnie bezdenny niepokój. Dlatego w snach się błąkam, bezsenny i chory,
jak świeca gorejąca dogasam powoli
i nie wiem, czemu milczą srebrne gwiazdozbiory
nad moim ogniem, śpiewem i snem, który boli. Ach, muszę się wypalić do dna i do końca,
jak światła wędrujące po gościńcach mlecznych,
zanim upadnę gwiazdą obłędem płonącą,
kometą snów bolesnych, a światu zbytecznych.

Kwiaty

Kwitły w Alejach kasztany.
Przekwitły.
Byłem kiedyś zakochany.
Kwiaty kasztanu znikły.
Było dużo tego wszystkiego
ślicznego
i nie ma.
Dlaczego?

Ale na piersiach mi został bukiecik fiołków.
Świeży.
Już drugi rok.
Nikt nie uwierzy.

Listopady

Cale zycie zrywam sie i padam,
jakbym w piersi miał wiatr na uwięzi,
i chwytają mnie złe listopady
czarnymi palcami gałęzi. Ja upiłem się tym tchem, tym szumem,
niepokojem, który serce zatruł-
to dlatego spiewać już nie umiem,
tylko wołam wołaniem wiatru, to dlatego codziennie sie tułam
po wieczornych, po czarnych ulicach
i prowadzi mnie wilgotny trotuar
w mgłę wilgotną, która bólem nasyca. Acetylen słów płonie na wargach,
płonie we mnie bolesna maligna,
chodze błędny, jak ludzie w letargu,
zawsząd, zawsząd niepokój mnie wygnał. Nie ma wyjscia, nie ma wyjścia, nie ma wyjścia,
muszę chodzić coraz dalej, coraz dłużej.
Jestem wiatr szeleszczący w liściach,
jestem liść zagubiony w wichurze. Tylko w oczach mgła i oczy bolą,
tylko serce bije coraz częściej.
Jak błekitny płomień alkoholu,
płoniesz we mnie moje nieszczęście. Muszę chodzić, muszę męczyć się wiecznie,
w mgłe za włosy mnie wloką wieczory,
lecą za mna, nieprzytomne, pospieszne,
moje słowa, mnoje upiory. Muszę wiecznie zrywać się i padać,
jakbym w piersi miał wiatr na uwięzi.
Pochwyciły straconą radość
nagie gałęzie. Przelatują, wieją przeze mnie
listopady chwil, których nie ma... To-tylko liście jesienne.
To-pachnie ziemia.

Mannlicher

Nie głaskało mnie życie po głowie,
nie pijałem ptasiego mleka -
no i dobrze, no i na zdrowie:
tak wyrasta się na człowieka. Byłem jeszcze zupełny szczeniak,
kiedym wziął karabin do garści,
żeby w śmierci, w grozie zniszczenia
zaciąć usta i czoło zmarszczyć. Nauczyło żołnierskiej krzepy
życie trudne, twarde i liche.
Byłem wtenczas jak szczeniak ślepy,
na świat patrzył za mnie mannlicher. Dowiedziałem się, o czym milczy
czarny Styr i zielony Stochód...
Gryzą ziemię moi najmilsi,
nawąchali się dosyć prochu. Cóż im wyznać w serdecznym słowie,
gdy się młodość jak cmentarz przyśni?...
Nie głaskało mnie życie po głowie,
nie doszedłem tam, dokąd szliśmy, ale idę jak żołnierz dalej,
inny, dalszy, trudniejszy cel mam
i jak stary mannlicher wali
wiersz mój gniewny - broń szybkostrzelna.

‹‹ 1 2 4 5 6 7 8 9 10 40 41 ››