Ptaki i mięta
Przyszłaś tak jak na cmentarz,
no i po co?
A w niebie ptaki skrzydłami łopocą,
a w stawach rośnie mięta.
Ty myślisz: śmierć.
Weźmie za nogę. Jazda!
A ja nie: wiersz!
Jak gwiazda!
A w tym wierszu będą i ptaki, i mięta,
nie będzie śmierci...
Wsłuchaj się, zapamiętaj,
zachowaj w piersi.
Robotnicy
Dzień nam roboczy nastał.
Młot niesiemy, kilof i łom.
Idziemy budować miasta,
stupiętrowy za domem dom.
Filary bijemy w głębie
rozsrebrzonych na północ rzek,
rozpalamy węgiel Zagłębia
w piersiach maszyn wlokących wiek.
Budujemy żelazne grody,
milionowe kościoły bez bóstw,
zaprzęgamy geniusz narodów
w majaczący gwiaździsty Wóz.
Rozwijamy skrzydła w pochodzie,
wichrem ulic wiejemy - tłum,
przerzynamy chmury nad Łodzią
czerwonymi nożami łun.
Mosty na zachód i wschód!
I dalej! i dalej! i dalej!
W horyzonty.
Młotami.
Brak tchu!
Kujemy.
My -
milion kowali!
To grom i błysk. To twardy śpiew.
Żelazny pęka pierścień.
To skrzydeł "Marsylianki" wiew
pożarem bucha z piersi!
Bufory zlać krwi oliwą!
Oto ręce, co tory omiotły.
Pędź! - dziejów lokomotywo,
sercami palimy w kotłach.
Róża
Chór
Idziemy pod mur cytadeli
otworzyć zapadłe mogiły,
odwiązać z ojcowskich gardzieli
wisielczy powróz przegniły.
Jęk w wichrze
Nie zwalony jest mur cytadeli,
na mogiłach szalej porasta,
nikt nocą krat nie wyłamał,
ta sama krzywda, ta sama
idzie z krzykiem na wsie i miasta.
Chór
Odgarniemy ziemię cmentarną,
odnajdziemy ojcowskie kości.
Wydało śmiertelne ziarno
dostojne zboże wolności.
Jęk w wichrze
Próżno siejemy głów ziarno,
przepada ziarno w ugorach,
pługi słów nie zorały gruntu,
krzywda płodzi upiora buntu -
zaprzęgniemy do pługów upiora.
Chór
Wisłą, wiatrami Mazowsza
niech radość zaszumi nad nami!
Pozdrawiamy cię, ziemio najdroższa,
prostymi słowami, łzami.
Jęk w wichrze
Miła sercu ziemia Mazowsza,
ale nad nią, jak wieko trumny,
zatrzasnęła się klęską dola.
Jęczy ziemia w bezlistnych topolach,
jęczy wiatr nadwiślański, szumny...
Chór
Niech ta ziemia wiosnami zapomni
krew zakrzepłą strokrotną warstwą,
jasny dom niech zbudują bezdomni,
niech z popiołów stanie mocarstwo!
Jęk w wichrze
Wśród świata od śmierci bezdomni,
po stokroć, po stokroć staniemy
z gołymi szyjami pod zorzą,
jak w czas żniwa dojrzałe zboże,
bujne złoto rodzinnej ziemi.
Z żył otwartych na nowo w glebę
niech żywica żywota przecieka -
wyrośniemy powszednim chlebem,
wyrośniemy radością człowieka!
Niech wicher nas rwie i łamie,
niech kości, jak ziarno, rozsieje -
po stokroć wzejdziemy wiosnami,
skrwawieni, bezdomni, sami,
różą z serca Okrzei.
Scherzo
I znów jak wczoraj będzie lało,
a sercu zda się: już tak zawsze...
listopad, tragik oszalały,
umiera w chmur amfiteatrze.
Skandując własny zgon na wietrze,
na miasto runął niewidomy
i tarza się w swym heksametrze
poprzez świadomość, poprzez domy.
Przez takie dni to sztuka przebrnąć:
gdzie tylko spojrzeć - czarna rozpacz,
a przy tym - byłoż mi potrzebne
tej nocy męczyć się, nie dospać?
Potrzebne było w noc się włóczyć,
wśród pocałunków w deszczu moknąć?
A z tego - zapalenie uczuć
i melancholii pełne okno.
Zdawało się i jeszcze zda się,
a w gruncie rzeczy - zda się na nic...
Zmądrzało serce poniewczasie,
a wtedy - buch! w irracjonalizm.
listopad, tragik oszalały,
już skonał w chmur amfiteatrze.
Nie pytam serca, czy bolało,
bo ono swoje: "Już tak zawsze..."
Słońce
Słońce mnie piekło w Uzbekistanie,
w Persji i w Palestynie -
i pierwsza myśl : niech zginie!
a druga myśl: niech zostanie.
Co ja bym robił bez słońca? ...
(to coś dla dzieci)
słońce, słońce, słońce!
niechaj przyjdzie, niech świeci!
Niech zaświeci słońce nad światem
biednym,
niech świeci zimą i latem
nad całym światem
i nade mną jednym.