Wiersze - Władysław Broniewski strona 24

Drzewo rozpaczające

Oto zima jerozolimska
w deszczu i w wietrze.
Z rzadka przez chmury się przetrze
promień i trwożnie błyska.
A wtedy pradawny gród
oślepia bielą budowli,
syci oko zielenią soczystą
i w modrość rzucając się czystą,
dziesiątkami świątyń się modli
dziękczynnie za upust wód.
Getsemani, Góro Oliwna,
Dolino Józefata,
ciche cmentarze –
jakaż to siła dziwna
z wami czekać mi każe
na koniec świata?
Spróchnieją i moje kości
pod jakąś grobową kryptą,
lecz dziś – widzę – przeczy nicości
cmentarny eukaliptus.

To drzewo, bite przez deszcz i wiatr,
szamoce się w strasznej męce,
wyciągając bezradnie w świat
rozchwiane, zielone ręce.
Drzewo szumi – to jego płacz,
zawodzenie, jęk wniebogłosy.


Tak samo płaczka rozdziera płaszcz
i popiołem posypuje włosy.
Drzewo włosy tarza po ziemi
i znów podnosi ramiona,
aby się modlić słowy bluźnierczymi,
kląć modlitewnie: „Adonaj!...”

Drzewo, po ziemi tarzające łbem
i w buncie rozpaczające,
ja z tobą, drzewo, szumię jednym tchem,
najsamotniejszy pod słońcem:
mną także szarpie napastliwy wiatr,
do ziemi zgina ulewa,
dwa lata wrastam w twój zamarły świat,
gną się, prostuję i – śpiewam!

Nie wiem, gdzie kiedyś całkiem wrosnę w grunt,
gdy przyjdzie mi kości złożyć,
lecz niech mi śpiewa swój ból i swój bunt
takie drzewo, podobne do brzozy.

Eine Nachtausgabe

Powiedziałem sobie: nie będę
a myślę coraz częściej,
i rośniesz we mnie w legendę,
i rośniesz we mnie w nieszczęście.

Zaczęło się łatwo,
zaczęło od niechcenia,
a potem zaczęło się gmatwać:
zakochałem się w tobie jak szczeniak.

I było dużo wierszy
(dziękuję! dziękuję, miła!),
a potem orzekłaś: wietrznik,
a potem ciebie nie było...

Co ja zrobię sam na sam z wódką?
Po co po nocach mam szlochać?
Powiem ci krótko:
spróbuj mnie kochać.

Elegia o śmierci Ludwika Waryńskiego

Jeżeli nie lękasz się pieśni
stłumionej, złowrogiej i głuchej,
gdy serce masz mężne i jeśli
pieśń kochasz swobodną- posłuchaj.

Szeroka, szeroka jest ziemia,
gdy myślą ograrnąć ją lotną,
szeroko po ziemi więzienia,
głęboka w więzieniu samotność.

Już dziąsła przeżarte szkorbutem,
jużnogi spuchnięte i martwe,
już koniec, juz płuca wyplute-
lecz palą się oczy otwarte.

Poranek marcowy. Jak cicho.
Jak dziwna się jasność otwiera.
I tylko tak ciężko oddychać,
i tylko tak trudno umierać.

Posępny jak mur Schlusselburga,
głęboki jak dno owej ciszy,
zza krat, z więziennego podwórka
dobiega go śpiew towarzyszy.

I słucha Waryński, lecz nie wie,
że cienie się w celi zbierają,
powtarza, jak niegdyś w Genewie:
-Kochani... ja muszę do kraju...

Do Łodzi, Zagłębia, Warszawy
powrócę zawzięty,uparty...
ja muszę... do kraju, do sprawy,
do mas, do roboty, do partii...

ja muszę... - I śpiew się urywa,
I myśli urywa się pasmo.
Ta twarz już woskowa, nieżywa,
lecz oczy otwarte nie gasną.

Gdzieś w górze, krzykliwy i czarny,
rój ptactwa rozsypał sie w szereg,
jak czcionki w podziemnej drukarni,
gdy nocą składali we czterech...

Fabryka Lilpopa... róg Złotej...
Żurawia... adresy się mylą...
robota... tak, wiele roboty...
i jeszcze - dziesiąty pawilon...

Ach, płuca wyplute nie bolą,
śmierć w szparę judasza zaziera,
z ogromną tęsknotą i wolą
tak trudno lat siedem umierać.

Wypalą się oczy do końca,
a kiedy zabraknie płomienia,
niech myśl, ta pochodnia płonąca,
podpali kamienie więzienia!

Raz jeszcze się dźwignął na boku:
-Ja muszę... tam na mnie czekają... -
i upadł w ostatnim krwotoku,
i skonał. I wrócił do kraju.

Film o Wiśle

Od źródeł Wisły aż po ujście,
od źródeł życia aż do śmierci,
aż do utraty tchu jam niósł cię
na czułych skrzydłach moich wierszy.

Tak rzekę braliśmy na własność,
i piękne były nasze dobra,
jak światło, które ma nie zgasnąć,
jak żywy i wieczysty obraz.

Od wież wawelskich aż po gdańskie,
od Nowej Huty aż po Stocznię
i w przeszłość - aż po gród pogański,
umiłowaniem - po widoczne

sięgaliśmy, by słowem-okiem
odtwarzać, tworzyć wielkie dzieje
i w krajobrazie tkwiąc szerokim
uparcie głosić:  - Dnieje! dnieje!

...Pamięci moja smutna, nie kłam,
oto już obraz się pogmatwał,
wiślaną mgłą zasnuty ekran,
czerwone słońce, trumna, tratwa

i kry burzące most, i wieże
zamkowe, i fabryczny komin,
ostatni wieczór w Kazimierzu,
i w oczach mgła, i gorycz wspomnień...

Ach! Cóż ja robię? Chwytam cienie
i cień twój drogi na ekranie,
a rozum radzi: zapomnienie,
a serce wierzy: miłowanie.

Fiołek

Kupiłem fiołek alpejski
Marii.
"Na co nam fiołki alpejskie?" -
mówią umarli.

"Ja chcę, żeby ci dobrze było,
żebyś żył."
A fiołek alpejski taki jest,
jaki był.

Fiołek puszcza pączki,
tak jak dwa lata temu,
kwitnie...
W niebie lutowym
 - czemu? -
znów jest błękitnie.

‹‹ 1 2 21 22 23 24 25 26 27 40 41 ››