Wiersze - Tomasz Jastrun strona 2

Granica

Dni które nas dzielą
Są jak schody
Po których wbiegnę
świeżym letnim popołudniem
Do jej domu
Usiądę przy stole
Naprzeciw
I pić będziemy złotą herbatę
Z dwóch czułych szklanek
A potem spróbuję
Jeżeli starczy mi odwagi
Przekroczyć zieloną granicę
Jej oczu i dojść
Aż do warg
Swoimi wargami
W pokoju gdzie przyczaił się zegar
Koszula jej męża
Wisi ukrzyżowana na krześle
I rosną bezszelestnie kwiaty
Które patrzą na nas
Szeroko otwartymi oczami

Jeszcze raz czułość

Wszystko zniknie
Kolor oczu wyfrunie spod brwi
I  zamieszka w innym lesie
Pocałunki zwiędną
Wiatr straci moc i zapach
Ten sam wiatr
Który rozwiewał ci włosy
Ocaleje nasza czułość
Kamyk z jasnym okiem
Turlany przez fale
Tam i z powrotem

Kiedy jesteś tak blisko

Nawet ciemność się świeci
A szczelina w podłodze
Wyfruwa jak srebrna ćma
Patrzę ci w oczy
Nie mam dla nich słów
Słyszę
Jak skrapla się nasze milczenie

Krzesło znalezione na śmietniku

Krzesło znalezione na śmietniku

Ma cztery nogi
Jest więc podwójnie bezdomne
Chwytam je za ramię
I po kryjomu
Niosę do domu
Karmię jego plecy
Swoimi
Dotykam ostrożnie poręczy
Pamięć przedmiotów
Chropowata i zamknięta
Pamięć twoich pleców
Gładka i otwarta

Lekcja religii z księdzem Twardowskim

Mówił o Matce Boskiej
łagodnie tak bardzo łagodnie
Jakby była płochliwą sarną
Zamknięty w swojej czarnej sutannie
Patrzył na mnie z góry
A ja mnożyłem swoje siedem lat
Przez dziesięć wątpliwości
Teraz mam o kilkadziesiąt lat więcej
I odpowiednio więcej wątpliwości
Można by z nich już niemal
Zbudować bezbożny kościół
Lecz od tamtego czasu
Przychodzi do mnie często
Płochliwa sarna
Spogląda łagodnie
I wątpi we mnie

‹‹ 1 2 3 4 5 6 7 ››