Wiersze - Tadeusz Boy Żeleński strona 2

Ernestynka

 
 
Druga znów była dziewczynka,
A zwała się Ernestynka.

Jeden miała smutek wielki,
Bo ojciec robił serdelki.

A przeciwnie, za to ona
Była bardzo wykształcona.

Wciąż czytała co się zmieści
Śliczne francuskie powieści.

Mówili o niej bógwico,
Że jest tylko półdziewicą.

Nie każda jest taka święta,
Żeby zaraz mieć bliźnięta.

Raz ją ojciec przez to złapał,
Bo jej narzeczony chrapał.

Straszny krzyk się zrobił w domu,
Że tak czynią po kryjomu.
 
Każdy wrzeszczał o czym innym,
Jak zwykle w życiu rodzinnym.

Ojciec najgorsze wyrazy
Powtarzał po kilka razy.

Ona płakała cichutko,
Bo ją przy tym kopnął w udko.

A potem jeszcze jej ostro
Zakazał bawić się z siostrą,

Że się taka sama świnka
Zrobi jak ta Ernestynka.

Z książkami też była heca:
Wszystkie powrzucał do pieca,

Choć sam nie wiedział, dlaczego,
Co ma jedno do drugiego.

W końcu ustały te krzyki,
Poszedł rano do fabryki.

Na co człowiek się naraża,
Kiedy ojca ma masarza.

Gdy się człowiek robi starszy...

 
 
Gdy się człowiek robi starszy,
Wszystko w nim po trochu parszy-
                        wieje;
Ceni sobie spokój miły
I czeka, aż całkiem wyły-
                        sieje.
 
Wówczas przychodzą nań żale,
Szczęścia swego liczy zale-
                        głości,
I mimo tak smutne znamię,
Straszne go chwytają namię-
                        tności…
 
Z desperacją patrzy czarną
Na swe lata młode zmarno-
                        wane,
W Wspomnień aureolę boską
Pręży myśli swoje rozko-
                        chane…
 
Z żalem rozważa w swej nędzy
Każde „nicniebyłomiędzy-
                        nami”,
Każdy niedopity puchar,
Każdy flirt młodzieńczy z kuchar-
                        kami…
 
Wspomni z jakąś wielką gidią
Swe gruchania, ach, jak idio-
                        tyczne,
I czuje w grzbiecie, wzdłuż szelek,
Jakieś dziwne prądy elek-
                        tryczne…
 
Jakąś gęś, z którą do rana
Szukali na mapie Ana-
                        tolii,
Jakiś powrót łódką z Bielan,
Jakiś wieczór pełen melan-
                        scholii…
 
Gdybyż, ach, snów wskrzesła mara,
Dziergana z rozkoszy ara-
                        beski,
Gdybyż bodaj raz, ach, gdyby
Sycić swą CHUĆ jak sam Przyby-
                        szewski!…
 
I wdycha zwiędłe zapachy
Nad swych marzeń trumną nachy-
                        lony,
I w letnią noc, w smutku szale,
Łzami skrapia własne kale-
                        sony…
 

O bardzo niegrzecznej literaturze polskiej i jej strapionej ciotce

  
Pełna gracji, zacna, słodka,
Żyła sobie stara ciotka.
Bez zbytków, lecz i bez braku
Miała swój domek na Szlaku.
Oprócz cnót rozlicznych wieńca
Hodowała też siostrzeńca.
Brzydki chłopiec, z krzywą buzią,
Zwał się - dajmy na to - Józio.
Ciotka była panną czystą,
A Józio modrnistą.
(Modernista - znaczy chłopak,
Co wszystko robi na opak;
Każdego się głupstwa czepi,
A zawsze chce wiedzieć lepiej.)
Z tym smarkaczem ciotka stara
Miała strapień co niemiara.
Zawsze jej czymś umiał dopiec,
Taki już był brzydki chłopiec.
Próżno ciotka mu wymienia
Albo Lucka, albo Henia,
Co ich przykład wszystkim świeci,
Jako grzecznych, dobrych dzieci;
On rozeprze się wygodznie,
Obie ręce włoży w spodnie,
Śmieje się i kiwa głową,
Jakby mówił "Gadaj zdrowo!"
 
II
To rzecz nie do uwierzenia,
Co on ma za przywidzenia!
Czasem coś bez sensu maże
I mówi, że to witraże.
To znów wieczór biega nago
I rozbija wszystko lagą.
Ciotka krzyczy: "Joseph!
arrìte!"
A on: "Ciociu to kabaret"
Wszystkie meble w domu psuje:
Mówi, że sztukę stosuje.
Wszędzie wlezie, wszędzie dotrze,
Deprawuje dzieci młodsze.
To rzecz w Polsce niesłychana:
Nie chcą wierzyć już w bociana!
Kiedyś wpada mała Hanka:
"Ciociu, jestem rotomanka" -
"Któż cię tak nauczył?!"
- "Józio" -
Mówi z rozpaloną bzią.
"A ja - sepleni Ludwiczka -
Jestem święta pla-samiczka".
Chociaż zwykle dobra, słodka,
Zawyła ze zgrozy ciotka:
Raziła ją na kształt gromu
Taka hańba w polskim domu!
 
III
Czasem dobra ciotka woła:
"Usiądźcie, dzieci, dokoła,
Powiem wam o dawnych dziejach,
O hetmanach, kaznodziejach,
Potem każde z was wymieni,
Któregto najwyżej ceni".
A Józio ze śmiech kona
I krzyczy: "Ciociu! Kambrona!"
 
IV
Czasem, a najwięcej w poście,
Przychodzą do ciotki goście.
"Józiu, przywitaj się z panem!
Co ty tam za parawanem?!
Wyłaź stamtąd, puść Haneczkę
I powiedz gościom bajeczkę",
Wylazł Józio, głową kiwa
I w te słowa się odzywa:
 "Bajeczka pana Jachowicza.
Staś na sukni zrobił plamę,
Oblał bowiem ponczem mamę;
A widząc ją w srogim gniewie,
Jak przepraszać sam już nie wie.
»Plama głupstwo - mama doda -
Ale ponczu, ponczu szkoda!«"
Skończył Józio, gość się
śmieje,
A ciotkę wnet krew zaleje:
Biedaczka dostała mdłości
I ze wstydu, i ze złości.
Tak ten niegodziwy chłopiec
Zawsze ciotce umiał dopiec.
 
V
Tak się trapi dobra ciotka,
Pełna gracji, zacna, słodka,
Lecz największą ma subiekcję,
Gdy rozpocznie z Józiem lekcję.
Dojdźże ładu z taką głową:
Zawsze ma ostatnie słowo!
Ciotka prawi o Trzech psalmach.
Józio o "tańczących palmach";
Ciotka mu o apostołach,
On jej o spermatozoach;
Ciotka uczy, kto był Gallus,
On poprawia: "Ciociu, Phallus!"
Ciotka znów z innego wątku
Baje o świata początku,
Józio się ząb za ząb kłóci,
Że świat cały powstał z CHUCI.
(Mruknie ciotka w pasji szewskiej:
"Wciąż ten łajdak Przybyszewski!").
Ciotka znów o ideałach -
Józio: "Ciociu, co to wałach?"
Taką ciotka ma subiekcję,
Gdy rozpocznie z Józiem lekcję.
 
VI
Kiedy wieczór już zapada,
Ciotka do snu się układa:
"Józiu! Zostaw ten rozporek
I chodź odmówiuć paciorek.
Niech Józio przy łóżku klęknie
I powtarza głośno, pięknie:
«Boziu, usłysz głos chłopczyny,
Odpuść synów naszych winy!
Polska cię na pomoc woła!
Niech tradycji i Kościoła
Pozostanie sługą wierną!
Erotyzmem ni modrną
Niech się naród ten nie spodli! »
Teraz Józio się pomodli
Za mamusię, za tatusia,
Potem grzecznie się wysiusia
I spokojnie, cicho zaśnie".
Brzydki chłopak mruknął:"Właśnie!"
 

Polały się łzy me czyste, rzęsiste...

  
Chce mi się pisać wiersze,
Jak psipsi dziecku chce się;
Słóweczko rzucam pierwsze,
Może mi coś przyniesie.
 
Może i inne, liczne
Popłyną za nim ciurkiem,
Floresy kreśląc śliczne
Pod skrzętnym moim piórkiem.
 
Może wytrysną ze mnie
W obrazków dziwnych rządek,
Po które bym daremnie
Wysyłał mój rozsądek...
 
Zawszeć to duszy zdrowiej -
I choć nań szemrzą różni,
Lżej iść jest pielgrzymowi,
Gdy w drodze się wypróżni...
 
Ach, tak, pielgrzymem jestem,
Co smętną podróż kończy
I utrudzonym gestem
Kuli się w swej opończy;
 
W śród ulic pokręcenia
Błądzę po mieście obcem,
Brnę poprzez mgły wspomnienia,
Gdym żył tu młodym chłopcem;
 
Patrzę w niknące szlaki,
Uśmiecham się do środka,
A każdy uśmiech taki
To jakby jedna zwrotka.
 
Patrzę z mych lat dojrzaŁych
W przeszłość spowitą mgłami
I z oczu posmutniałych,
Ach, psipsi robię łzami...
 

Pożegnanie

  
Skąd tu temat wziąć do nowej piosenki?
Skłopotany wzrok wodzę tu i tam;
Wtem zapachną mi bzów rozwite pęki
Gdzieś z ogródka hen, i już temat mam;
Niech dziś refren mój wiosna sama nuci,
Niech rozprószy smęt mych jesiennych lat,
Niech młodości mej tętno mi przywróci,
Niech mi od niej w krąg się rozciepli świat.
 
Dość już piosnce mej jałowych konceptów,
Wspólnych naszych głupstw zbrzydł mi pusty gwar,
Niech dziś nuta jej drży od cichych szeptów,
W rytmach jej niech gra pocałunków żar.
Cóż mi wreszcie są wasze wielkie sprawy?
Obmierzł mi na szczęt własnych słówek spryt;
Dałem może wam parę chwil zabawy,
Wy nawzajem mnie, więc jesteśmy quitte.
Tych niewiele dni, które mi zostały,
Zanim zacznie świat czcić mój siwy włos,
Wolę klecić już wdzięczne madrygały,
W służbie pięknych dam stroić lutni głos;
A gdy z czasem, ach, zwykła rzeczy kolej,
Przyjdzie na mnie to, co się musi stać,
Choć z kretesem już będę vieux ramolli,
W nowej piosnce tej mniej to będzie znać...
 

‹‹ 1 2 3 4 ››