Wiersze - Sylvia Plath strona 3

Do syna bez ojca

Wkrótce uświadomisz sobie czyjąś nieobecność
Rozrastającą sie obok ciebie jak drzewo,
Drzewo śmierci, bezbarwny australijski eukaliptus -
Ogołocony, porażony piorunem - istne złudzenie,
A niebo jak świński zad, całkowicie obojętne.

Lecz teraz jesteś niemy.
A ja kocham twoją głupotę,
Jej ślepe zwierciadło. Spoglądam w nie
I odnajduję własną twarz, myślisz, że to zabawne.
To dobrze

Że chwytasz mnie za nos jak za przęsło drabiny.
Kiedyś możesz dotknąć czegoś niewłaściwego:
Małych czaszek, spłaszczonych sinych wzgórz, straszliwego milczenia.
Do tego czasu twe uśmiechy są jak odnalezione pieniądze.

Dziecko

Dziecko

Twoje jasne oko jest jedyną bezwzględnie piękną rzeczą.
Chcę napełnić je kolorem i kaczkami,
Zoo nowości
Nad czyim imieniem medytujesz --
Kwietniowa śnieżyczka, korzeniówka,
Mała

Łodyga bez zmarszczki,
Kałuża w której obrazy
Powinny być wielkie i klasyczne

Nie ten niespokojny
Wykręcający ręce, ten ciemny
Sufit bez gwiazdy.

Tłum. Gower

Edge (Krawędź)

Edge

The woman is perfected.
Her dead
Body wears the smile of accomplishment,
The illusion of a Greek necessity
Flows in the scrolls of her toga,
Her bare
Feet seem to be saying:
We have come so far, it is over.
Each dead child coiled, a white serpent,
One at each little
Pitcher of milk, now empty.
She has folded
Them back into her body as petals
Of a rose close when the garden
Stiffens and odors bleed
From the sweet, deep throats of the night flower.
The moon has nothing to be sad about,
Staring from her hood of bone.
She is used to this sort of thing.
Her blacks crackle and drag.

Godziny nad ranem

Pusta, rozbrzmiewam echem za każdym krokiem,
Jak muzeum bez posągów
o wspaniałych filarach, portykach, rotundach.
Na mym podwórzu wytryska i opada z powrotem fontanna
O sercu mniszki, obojętna na świat. Marmurowe lilie
Rozsiewają swą bladość jak zapach.

Wyobrażam sobie, że wobec tłumów jestem
Matką białej Nike i licznych Apollow o ślepych oczach .
Zamiast tego umarli ranią mnie łaskawością i nic się nie zdarza.
Księżyc kładzie dłoń na mym czole,
Blady i niemy jak piastunka.

Gońcy

Słowo ślimaka na powierzchni liścia?
To nie moje. Nie wierz w to.

Kwas octowy w zapieczętowanej puszce?
Nie wierz w to. To nie jest autentyczne.

Złoty pierścionek ze słońcem?
Kłamstwa. Kłamstwa i zgryzota.

Szron na liściu, nieskazitelny
Kocioł, mówiący i trzeszczący

Do siebie na szczycie każdego
Dziewięciu czarnych szczytów Alp.

Zamieszanie w lustrach,
Morze roztrzaskujące ich jedyną szarość ----

Miłość, miłość, moja pora.

Tłum. Gower

‹‹ 1 2 3 4 5 6 10 11 ››