Wiersze strona 42

Budzenie się poranku

Najpierw pokaszluje
stara ikona

Potem
dzwonią w piecu

Potem
pieje czajnik

Potem
zaprzęgają stół
krzesła ruszają z kopyta

I dymi kawa
i nowy dzień
otwiera nóż

Potęga smaku

To wcale nie wymagało wielkiego charakteru
nasza odmowa niezgoda i upór
mieliśmy odrobinę koniecznej odwagi
lecz w gruncie rzeczy była to sprawa smaku
Tak smaku

w którym są włókna duszy i chrząstki sumienia
Kto wie gdyby nas lepiej i piękniej kuszono
słano kobiety różowe płaskie jak opłatek
lub fantastyczne twory z obrazów Hieronima Boscha
lecz piekło w tym czasie było jakie
mokry dół zaułek morderców bark
nazwany pałacem sprawiedliwości
samogonny Mefisto w leninowskiej kurtce
posyłał w teren wnuczęta Aurory
chłopców o twarzach ziemniaczanych
bardzo brzydkie dziewczyny o czerwonych rękach

Zaiste ich retoryka była aż nazbyt parciana
(Marek Tulliusz obracał się w grobie)
łańcuchy tautologii parę pojęć jak cepy
dialektyka oprawców żadnej dystynkcji w rozumowaniu
składnia pozbawiona urody koniunktiwu

Tak więc estetyka może być pomocna w życiu
nie należy zaniedbywać nauki o pięknie
Zanim zgłosimy akces trzeba pilnie badać
kształt architektury rytm bębnów i piszczałek
kolory oficjalne nikczemny rytuał pogrzebów

Nasze oczy i uszy odmówiły posłuchu
książęta naszych zmysłów wybrały dumne wygnanie
To wcale nie wymagało wielkiego charakteru
mieliśmy odrobinę niezbędnej odwagi
lecz w gruncie rzeczy była to sprawa smaku
Tak smaku

który każe wyjść skrzywić się wycedzić szyderstwo choćby za to miał spaść bezcenny kapitel ciała
głowa

Ankieta

Czy nie dziwi cię
mądra niedoskonałość
przypadek starannie przygotowany
czy nie zastanawia cię
serce nieustanne
samotność która o nic nie prosi i niczego nie obiecuje
mrówka co może przenieść
wierzby gajowiec żółty i przebiśniegi
miłość co pojawia się bez naszej wiedzy
zielony malachit co barwi powietrze
spojrzenie z nieoczekiwanej strony
kropla mleka co na tle czarnym staje się niebieska
łzy podobno osobne a zawsze ogólne
wiara starsza od najstarszych pojęć o Bogu
niepokój dobroci
opieka drzew
przyjaźń zwierząt
zwątpienie podjęte z ufnością
radość głuchoniema
prawda nareszcie prawdziwa nie posiekana na kawałki
czy umiesz przestać pisać
żeby zacząć czytać?

Pola róż

Gdzież te rozległe pola dzikich róż, strome przejścia
oddechu, gdzie spalone wzgórza Kissawos, którego
skały zanurzały się w płonącym błękicie chmur,
a z rozprutych żył nieba wyciekała krew słońca;
gdzież ta sygnaturka południa, kiedy
opieczętowywałem twoje piersi i brzuch wargami,
a ogromny fioletowy ptak zawisł nad nami i okrył
swoim cieniem; płonące cierniste krzewy raniły ci
duszę druzgocącym pięknem; czy to była
Makrinica, a może Kieramidi uchwycone w lasso
słońca, gdy oniemiałe z zachwytu plemię z północy
padało na twarz i cicho śpiewały żagle płynące
ku wyspie Skiathos; łowiliśmy kraby i jedli chłodne
dzadziki;
gdzież, Mario, te wielkie pola dzikich róż, w których
syczały węże i zakorzeniała się nasza tęsknota,
a na dole, w tawernie, słychać było pieśń żeglarzy;
nadchodziła noc pełna łowów
w błękitnych wodach zatoki, ze świecącą gwiazdą
ośmiornicy w głębi morza; niebieski księżyc tańczył
na twojej dłoni i targnął
mną nagły lęk, że czerwone wzgórza
są tylko zjawą.

Mój ostatni sonet

Bądź zdrowa! - tak ponury Byron żegnał żonę,
Tak i niejeden luby lubą swą niestałą,
Lecz mych pożegnań chwila będzie oniemiałą,
Chociaż zawsze wymowne oczy wspłomienione.

Teraz więc, póki jeszcze Niebo jest łaskawsze,
Póki jasność Twych spojrzeń jeszcze dla mnie świeci,
A zasłona przyszłości czarnych chmur nie wznieci,
Żegnam Ciebie, o luba, żegnam Cię na zawsze.

Na zawsze?... - może z żalem Twe usta powtórzą,
Może nawet Twe oko w rozstania godzinie
Uroni łezkę, kiedy wspomnienia się wzburzą.

Lecz żal ten, jak ślad łodzi płynącej, przeminie
I łza oschnie, gdy losy radość Ci wywróżą,
I w pierzchliwej pamięci pamięć o mnie zginie.

‹‹ 1 2 39 40 41 42 43 44 ››