Wiersze - Stanisław Grochowiak strona 10

Zaproszenie do miłości (II)

Nie ma Laury; pofrunęła
W mrowisko czerwone jak ogień,
Wśród milionów pancernych głów
Został tylko strzępek muślinu.

Gdzież Beatrix? Uniosło ją
Pociemniałe przed burzą morze.
Tylko na dnie, wśród szczątków ryb
Kołysze się loka złotego wodorost.

A wesoła Jenny, którą Burns
Jak piszczałkę przykładał do ust?
Czy ją deszcz rozniósł po makach,
Czy też miotła

Po izbie?
Ot, i ona: Maryla Puttkamer;
Ta się w grób jak w głaz obróciła.
Ale przecie szkoda i jej
Pocałunków -- niebożątek.

Idź w poezję, jak w ciemną sień;
Gdzie niekiedy śmiech dziewczęcy tryska
Lub z milczenia dobiega stuk
Połamanych
Obcasików.

Idź w poezję; idźże tam,
Moich uczuć Sioło Jasne,
Ja kolejną z ciężkich bram
Zatrzasnę.

Zwątpienie

Powiedz mi, Jerzy, przeżywałeś
Moment, gdy patrzysz i truchlejesz:
Oto się Bóg twój w mgłę rozlewa,
I nic - i tylko mgła się chwieje?...

A ty jak piorun walisz czoło,
A wszystko tracisz. Nawet łzy.
Na oknie krzywo siedzi gołąb,
Trzymając w dziobie pasmo mgły.

Oczekiwanie

Ani słowa. Nie wyrąbiesz.
Kilof – pióro.
A tu wiatr na wielkiej trąbie
Jedzie górą.

A tu Panny i Bliźnięta.
Wielkie pługi.
I pieluszka już rozpięta
Do żeglugi.

Och, syneczku! O, córeczko,
O, nieznani!
Płynie sobie me pióreczko
Do przystani.

A w przystani siedzi żona
Nastroszona.
I przyciska mnie do łona,
Zgłupiałego Posejdona...
Żona, żona.


z tomu „Ballada rycerska”, 1956

Zaklinanie

1
 
Muszę cię mieć. To tak jakbym musiał mieć rym,
Jak basior na szybie lodowej — przepiórki kulawej czuć trop,
I gdy cię doczmychnę — bądź studzwonna w tym,
Jak ja — siekierny,
W pustce
Pazerny chłop.
 
2
 
Muszę cię wziąć. Jak pióro biorę w garść,
Błękitne aż po ażur, dopóki moja dłoń
Ten świstek zwiewnych lotów nie przemieni w barć,
A ty — jak pszczoła plastra,
Niewiestna i żądlasta
Nie bzykniesz: Boże broń!
 
3
 
Muszę na śmierć. Na leśne prześcieradła
Rozłożyć złoty lok,
Jak lnu kwaśne paździerze.
Potem niech klepie zbędne już pacierze
Matka w zapiecku za piecem pobladła.
I nowy rok
Na barani skok.
 
4
 
Niech cię wstrzymują Aniołowie Stróże,
Wyjdź na podwórze
W niedopiętej skórze.
 

Uroda pokory

 
 
Tobie by kniaź wąsiasty — zakutany w lisy —
Tobie by trójka z trąbką, strzelba — suto zając,
Albo tobie by combry paluchami z misy,
I wargi — złote wargi, co głośno mlaskają.
 
Tobie by to potrzeba zalotnych niedźwiedzi,
Że z niedźwiedzich kożuchów wyjdziesz Venus z fluktów
A tu taki małżonek jak piątkowy śledzik
Obsypany liryką i popiołem smutku.
 
I przeto lampy gaszę, gdy w biel twoją wchodzę,
I wielkie szczęście ściskam chciwymi łapkami,
A potem — cicho, cicho śpię przy twojej nodze
Bardzo potulnymi cnotliwymi snami.

‹‹ 1 2 7 8 9 10 11 12 13 16 17 ››