Wiersze - Robert Frost strona 11

Zadbaj o to zawczasu

 
 Ta wiedźma, zmywająca schody
Szmatą i wiadrem brudnej wody —
Był to przed laty cud urody,

Róża Saronu, hollywoodzka
Gwiazda. Niszczeje świetność ludzka:
To jej typowa ewolucja.

Przechytrz swój los i umrzyj młodo.
Jeśli nie, dbaj zawczasu o to,
By zgon nie zrównał cię z hołotą.

Wykup na giełdzie wszystkie akcje!
Zaskocz swą koronacją nację!
Triumf zapewnia admirację.

Jeden ją zdobył dzięki bujdzie,
Drugi wie, że mu wszystko ujdzie;
Poszło im — może tobie pójdzie.

Choćbyś podbijał wpierw Broadwaye,
Świat cię zapomni lub wyśmieje;
Kres bezbolesny — nie istnieje.

Lepiej u boku przed agonią
Mieć przyjaźń — niechby i kupioną —
Niż nic. Zawczasu zadbaj o nią!

 Przełożył
Stanisław Barańczak

Żona ze wzgórza

 
 1. Samotność

Mówi ona:

Człowiek powinien nie musieć tak bardzo

Przejmować się byle przedmiotemJak my — na przykład, gdy ptaki się sfruną

Pożegnać się przed odlotem,
Albo gdy pełne tych swoich piosenek

Z powrotem do nas przylecą;Bo chodzi o to, że my z tobą zbytnio

Radujemy się jedną rzeczą,
A potem zbytnio smucimy się inną.

Taki ptak — do serca sobie weźmieTylko siebie i drugiego ptaka,

I co dzieje się z gniazdem i w gnieździe.
2. Strach domowy

Nabrali tego zwyczaju; gdy z dali
Jakiejś po zmroku do domu wracali —
Opuszczonego wnętrza nie ożywiał
Blask lamp i popiół na kominku siwiał —
Zawsze ruszali parę razy kluczem
W zamku, by mogło ocknąć się i uciec
To coś, co tam się kryło; co takiego? — nie wiem;
I od nocy pod dachem woląc noc pod niebem,
Nabrali też zwyczaju, by drzwi nie zamykać
Przed zapaleniem w lampie pierwszego płomyka.

3. Uśmiech

Mówi ona:

Nie podobało mi się to, jak sobie poszedł.
Ten uśmiech: bez radości — to było najgorsze!
A jednak się uśmiechał — widziałeś? — ukradkiem!
Może dlatego, że mu dałeś tylko chleba
I biedak stąd zrozumiał, że u nas też bieda.
Może dlatego, że się zadowolił datkiem,
Zamiast wziąć nam coś siłą — mógł to łatwo zrobić.
Może się z nas natrząsał, może sobie szydził
Z naszego ślubu, z naszej młodości (i widział
Już w myślach nas oboje w starości i w grobie).
Chciałabym wiedzieć, dokąd zdążył zajść przed zmierzchem.
Pewnie patrzy z zarośli, z tym swoim uśmieszkiem.

4. Częsty sen

Nie miała słów dość mrocznych

Dla sosny, co nachalnieSzczękała wciąż zasuwką

U okna w ich sypialni.
Nieznużenie niezgrabne

Łapy gałęzi krzywych:Drzewo, jak wróbel bezradne

Przed tajemnicą szyby!
Nie dostało się nigdy do środka:

A z ich dwojga zaledwie jednoMęczył częsty sen o tym, co drzewa

Mogą czynić, gdy już się wedrą.
5. Impuls

Zbyt się samotnie czuła i jałowo

W tej dzikiej głuszy,Gdzie prócz ich dwojga, bezdzietnych, nie było

Ni żywej duszy;
Roboty w domu nie miała zbyt wiele;

W wolnych godzinachSzła więc popatrzeć, jak on orze pole

Lub drzewo ścina.
Na pniu przysiadłszy, bawiła się drzazgą

Świeżego drewna,Nucąc piosenkę — o czym? tylko ona

Mogła być pewna.
Aż kiedyś weszła głębiej w las — gałązek

Narwać w olszynie.Ledwie słyszała, gdy zaczął ją wołać

Gdzieś po godzinie —
Nie odezwała się — nie było mowy

Już o powrocie.Stała przez chwilę, a potem pobiegła

Między paprocie.
Nie mógł jej znaleźć, chociaż wszędzie szukał

I pytał wszędzie,Wybrał się nawet do jej matki, myśląc:

Może tam będzie.-
Nagle, bez trudu, lekko prysły więzi,

Co ich łączyły,I poznał inne nieodwołalności

Oprócz mogiły.
 
Przełożył
Stanisław Barańczak

‹‹ 1 2 8 9 10 11