Wiersze - Paul Verlaine strona 6

PO TRZECH LATACH

Oworzyła się furtka wąska i chwiejąca.
Wszedłem: droga w ogródku tak mi dobrze znana,
Oświetlona łagodnym blaskiem, który z rana
W każdej kropelce rosy krzesze iskrę słońca.

Wodotrysk, tak jak dawniej, ciszę srebrnie zmąca.
Nic się nie odmieniło: malutka altana
Kryta winem, ławeczka trzciną wyplatana,
I stara osiczyna wiecznie się skarżąca.

Róże drżą tak jak pierwej; lilie, tak jak pierwej,
Wilkie, dumne, za wiatrem chylą się bez przerwy.
Zda się, każdego ptaka zna już moja dusza.

I nawet odnalazłem ów posąg Welledy,
Której gips poczerniały z wolna się rozkrusza:
Stoi, choć wątła, w nikłym zapachu rezedy.

PRZECHADZKA SENTYMENTALNA

Gasnące słońce blaski swe kładło
Na lilie wodne i fal zwierciadło;
I blade lilie w nadbrzeżnej trzcinie
Jaśniały smutnie na fal głębinie.
Brzegiem zarosłym brzozą płaczącą
8łądziłem z raną w sercu krwawiącą.
A ponad stawem, gdzie mgły się kłębią,
Powstało widmo nad cichą głębią,
Mleczysto-białe, rozpaczą tchnące,
Krzykiem zbłąkanych kaczek jęczące,
Ich skrzydeł biciem drżące stokrotnie,
Między brzozami, kędy samotnie
Błądziłem z raną; a zmierzchu cienie
Gasiły z wolna blade promienie,
I noc już gęsty całun swój kładła
Na lilie wodne i fal zwierciadła.


M.D.

Rozmowa sentymentalna

W starym parku samotnym, śród wieczornej mgły,
Dwie postacie przed chwilą wolnym krokiem szły.

Oczy zgasłe, uwiędła krasa ust różowa,
I ledwie dosłyszalne są ciche ich słowa.

W starym parku samotnym, śród wieczornej mgły,
Dwie mary wskrzeszać chciały dni minionych sny.

- Pamiętasz nasze dawne szałów uniesienia?
- I po cóż chcesz pan u mnie takiego wspomnienia?

- Na me imię czy zawsze serce twoje drgnie?
Czy zawsze duszę moją w snach widujesz? - Nie.

- Ach, te niewysłowionego szczęścia złote zorze,
Kiedyśmy usta do ust cisnęli! - Być może.

- O, modrość owych niebios! o, nadziei wzlot!
- Nadzieja pierzchła w bólu za chmur czarnych splot.

Tak szli, gdzie traw zdziczałych łąka legła płowa
I noc tylko słyszała szeptane ich słowa.

SONET KULEJĄCY

To naprawdę smutne, to naprawdę zbyt źle się kończy.
Człowiek nie ma prawa być aż tak bardzo
nieszczęśliwym.
To jak śmierć zwierzątka naiwnego, gdy się zeń sączy
W jego zwiędłych oczach wszystka krew strumieniem
leniwym.

Londyn huczy, dymi. O cóż to za biblijne miasto!
Gaz płonie i pławi się w ulicach szyldów czerwonych.
A w swej pokraczności kamienice stłoczone ciasno
Przerażają, niczym sejmik staruszek pokurczonych.
Cała straszna przeszłość podryga, piszczy, kwiczy,
miałczy
W żółtej i różowej i brudnej mgle jakiegoś Soho
Razem z indeed'ami i z all right'ami i wśród ho! ho!

Nie; to jest naprawdę niby męczeństwo bez nadziei,
Nie, to się naprawdę zbyt źle kończy, to nazbyt smutne:
Ach, ognia z niebiosów, ognia na to biblijne miasto!

Anna Drzewicka

SPLEEN

Żarem się pali czerwień róży,
Bluszcz czarnym liściem wzwyż się pnie.

Miła gdy tylko się poruszysz,
Rozpacze me znów budzą się.

Niebo zbyt modre jest, zbyt tanie
Zielenie mórz i dali mdłej.

Wciąż boję się - ach to czekanie! -
Jakiejś ucieczki strasznej twej.

żbrzydł mi bukszpanu liść zielony
I już do reszty zbrżydł mi wrzos

I ten krajobraz nieskończony,
Wszystko prócz ciebie - masz ci los!

Feliks Konopka

‹‹ 1 2 3 4 5 6 7 ››