Wiersze - Pablo Neruda strona 6

Wczesny błękit

Wczesny błękit

Kiedy obudził mnie łagodny zapach,
ujrzałem gwiazdę,
jak, uśmiechnięta, schodziła mi z oczu;
- uśmiechnięta, że tak przetrwała
calutką noc przede mną
obnażona i wonna, uśmiechnięta.

Wdowie tango

Wdowie tango

O, Niedobra, już na pewno znalazłaś list, już płakałaś ze złości,
już naubliżałaś pamięci mojej matki,
nazywając ją podłą suką i matką psich synów,
już na pewno piłaś sama, w samotności, wieczorną herbatę
patrząc na moje stare buty, opustoszałe na zawsze,
i już nie będziesz mogła wspominać moich chorób, moich nocnych snów, moich obiadów
bez przeklinania mnie na głos, jak gdybym był
tam jeszcze
i narzekał na klimat zwrotnika, na leniwych kulisów
na zakaźne gorączki, które mi tak zaszkodziły
i na tych okropnych Anglików, których dotąd
nienawidzę.

Naprawdę, o Niedobra, jaka noc długa, jaka ziemia samotna!
Znów znalazłem się w hotelu o jednoosobowych
pokojach,
jadam po restauracjach zimne obiady i znowu
rzucam na podłogę spodnie i koszule,
nie ma wieszaków w moim pokoju, ani żadnych
portretów na ścianach.
Ileż mroków mojej duszy dałbym, by cię odzyskać,
i jak groźne mi się zdają imiona miesięcy,
a słowo zima żałobnym dudni mi bębnieniem.

Zakopany obok kokosowej palmy znajdziesz kiedyś później
nóż, który ukryłem, w strachu, że mnie zabijesz,
a teraz raptem mam ochotę powąchać jego stal
kuchenną
przywykłą do nacisku twej dłoni i połysku stopy
tkwiąc pod wilgotną ziemią wśród głuchych korzeni
biedak z ludzkiego języka znał tylko twoje imię,
a gruba ziemia nie rozumie twojego imienia,
które powstało z nieprzenikalnych i boskich
substancji.

Więc gdy się tak dręczę wspominając jasny
dzień nóg twoich
wyciągniętych jak wody ziemi stojące i twarde
i jaskółkę, która śpiąc i polatując żyje w twoich
oczach
i psa wściekłego, co mu dajesz w sercu schronienie,
widzę też wszystkie śmiercie co są między nami
od teraz
i wdycham wraz z powietrzem popiół i zniszczenie.
Dałbym wicher z olbrzymiego morza za twój
nagły oddech,
słuchałbym przez długie noce bez domieszki
zapomnienia
jak jednoczy się on z powietrzem, niby bat ze
skórą konia.

Żeby usłyszeć jak po ciemku siusiasz w głębi
domu
rozlewając miód cienki, rozedrgany, argentyński, uparty,
ileż to razy oddałbym krąg cieni jaki posiadam
i szczęk bezużytecznych mieczy, co się w mej
duszy rozlega
i gołąbkę krwi co trwa samotnie w moim czole
przywolując sprawy stracone, istoty stracone,
substancje przedziwnie nieodłączne, a zgubione.

Zawsze

Wobec ciebie
nie jestem zazdrosny.

Przyjdź z mężczyzną
za plecami,
przyjdź mając ich stu we włosach,
przyjdź z tysiącem ich od piersi do stóp,
przyjdź jak rzeka
pełna topielców
na spotkanie ze wściekłym morzem,
wieczną pianą i burzą.

Przynieś ich wszystkich
tam gdzie czekam:
zawsze będziemy sami,
zawsze będziemy ty i ja
sami na ziemi
aby rozpocząć życie.

‹‹ 1 2 3 4 5 6