Wiersze - Lesław Nowara strona 8

Zakład

Lesław Nowara
Zakład
Mój pierwszy zakład przegrany w tym miesiącu 
To huta Z załogą jak na pancerniku liczącą
Dwa tysiące Prawdziwa armia do niedawna licząca przeciętnie
Po dwa tysiące miesięcznej wypłaty
Teraz na pewno wyjdzie na ulice
Wyjdzie wczesnym  wieczorem na spacer do parku
Dojdzie do bulwaru nad rzekę
Gdzie nawet nie dojdzie
Do użycia broni
*
Stoimy pod krzyżem do którego przybita została
Tablica z napisem "likwidacja zakładu"
Z przykazaniem "obcym wstęp wzbroniony"
Rozglądamy się
Ale nie ma jeszcze nikogo
Kto na pewno nie byłby tu obcy
*
Nie wiadomo teraz co zrobić
Z taką armią Co zrobić z bronią
Żywcem złożoną
Do grobu
Tylko patrzeć aż sama
Rozbroi się
I rozłoży wygodnie na parkowych ławkach
Rozbierając się po kawałku
I wymachując białymi częściami
garderoby
Dając znaki że w każdej chwili
Jest gotowa się poddać
I przejść na stronę
Poddanych
 
 
 

Zamach

Lesław Nowara
Zamach

Około piętnastej z balkonu pierwszego piętra przyjmuję codzienną manifestację
mieszkańców, moje miasto czołga się po ulicy,
włochaty tłum pełznie po chodnikach, a samochody cały czas pracują
na wolnych obrotach, z zapalonymi światłami,  mając wszystkie opuszczone aż do łokci szyby.
Pod sklepem z bielizną dwie dziewczyny
ze słuchawkami wetkniętymi do uszu wyglądają na agentki ochrony.
Funkcjonariusze z wypchanymi jak brzuchy teczkami,
skutecznie spychają na jezdnię
kobiety samotne które noszą jeszcze widoczne ślady po przejściach
dla pieszych.
Swobodnie przechodzą tylko
mężczyźni prowadzący swoje kobiety na pasach.
Dzieci przebiegają na ogół spokojnie
Ale wystarczy, że któreś wzniesie  okrzyk albo mi pomacha
a wtedy głowy niebezpiecznie wykręcają się
twarzami do mnie, i przymrużając oczy
zamieniają się w kocie łby
Nie wygląda to jeszcze
na zamach, ale
na wszelki wypadek głośno pociągam
nosem, udając katar,
i wyciągam z kieszeni
zmiętą, białą chusteczkę, w każdej chwili
gotów, aby nią zamachać.
 
 
 
 
 

Zmiennik

Lesław Nowara

Zmiennik
Ciągle jeszcze świeży jest zapach
Smażonego na patelni chleba
I wodzionki ze skwarkami
Szykowanych dla ojca
To już ponad rok
Odkąd siadam na jego krześle
O jedno miejsce
Bliżej mojej matki
Dla mnie zazwyczaj jest rosół
Kotlety mielone, mizeria
I kompot wiśniowy
Potem kawa i ciastka
I papieros w kuchni
Jeśli trzeba to tak jak ojciec
W łazience przykręcam kran
Albo przybijam dwa gwoździe
Pod sznur na balkonie
Co sobotę razem z matką
Zacieramy ślady
Worek po worku
Wynosząc na śmietnik pantofle
Płaszcze koszule i spodnie
Żółte kartki poczernione nieczytelnym pismem
Stare książki i wycinki z gazet
Wieczorami razem podjeżdżamy na parking
W marketach do jednego wózka wrzucamy zakupy
Schodzimy na ławkę przed blokiem
Trzymając się na schodach za ręce
To już przeszło rok
Jak jesteśmy razem
Mimo że we dwoje
Jest nam nie do pary
 

‹‹ 1 2 5 6 7 8