Wiersze - Krzysztof Kamil Baczyński strona 22

Okręty zimowe

Moje okręty samotne, żałosne jak psy zgubione,
aniście ptaki, ani obłoki spłowiałe.
Na rufach waszych postaci tkane z białych koronek.
Aniście gwiazdy, ani zwierzęta małe.
Kto by was dojrzał w czarnych kwadrygach zawiei,
gdzie tylko miasta stoją ukośne i drżą,
gdy tak spokojnie wpływacie w niebo, co tak się chwieje
jakby kołyska wybudowana cichym łzom.
Przez wszystkie zimy płyniecie ciszej niż ogień,
olinowane cienką rozpaczą nitek pajęczych.
Aniście ptaki, ani obłoki ze snów najcieńszych,
bo nieporadnie stojąc przed płótnem wyblakłej drogi,
namalowałem w głębi perspektyw płonący, ósmy kolor tęczy.

Opowieść

Wolałaś: dokąd płyniesz, a potem jeszcze: zostań,
ale już żagle z papieru porywał wiatr i dął w nie.
Droga między domami - gdzie woda - była prosta,
a już sprzed zamku w witrynie salutował mi żołnierz.
Ulice pełne wody - kreski z lapisu lazuli,
kiedy porywał mnie żagiel i coraz dalej unosił.
Ach, jakie dzwony muszli, gdym płynął wzdłuż martwych ulic.
Na próżno pościg ptaków - wysłany przez ciebie - prosił.
Mała łódka z orzecha, a woda głęboka jak wieża,
na dnie rosły korale przekwitłe - miejskich latarń.
Oto giniesz we śnie - wołałaś, a mnie wcale nie żal
było wierszy i ludzi, kiedy płynąłem od świata.
Potem na krańcu morza niebo płynęło i na mnie
sypało gwiazdy zielone i coraz większy zamęt:
wirował i giął się nieboskłon wśród żółtych komet sklamrzeń,
zalało, porwało mnie w górę i znów odrzuciło jak kamień.
Poszukaj dobrze w zaułkach, gdzie nocy kołysze pokład,
gdzie cień nieruchomy na murze jak cień martwego człowieka.
Przyjdziesz zmniejszona od trwogi, nie rozumiejąc zobaczysz:
tam siedzę na brzegu nieba i puszczam łódki na ściekach.

Otwarcie przemian

O świcie widuję ptaki niedorosłe
jak opierzony owoc milczenia.
Kim byłem, że z chmur, wyrosłem?
Kim jestem czerniejąc jak ziemia?
Otwieram się co rok i schodzę w śnieg,
zamykam się co rok i wstaję - drzewo,
żeby przenosić liść na nieba brzeg
i spadać tonem w dół - ulewą.
Otwieram się co rok; zamykam sen do ziemi;
serce obrosłe sierścią owijam w mleczów puch -
i milczę tak, jak milczy zielone jabłko przemian,
milczę jednaki w burzach - w znieruchomieniu - ruch.

Papier wezbrał...

Papier wezbrał, a dłoń jak odcięta
białym ptakiem biegła po nim sama,
aż stanęła; wtedy z czaszki zmiętej
ziała otchłań otwarta jak rana.
Wtedy wstał znad stołu i na barki
ciemność spadła, a on nieprzytomny
poczuł skrzydeł łopot u wargi,
zaczajony grom u brwi ogromnych.
Stanął w oknie: o krok las przystanął,
wśród powietrza napiętego burzą
nieruchomy, pełen lwów, tytanów
i upiorów, które oczy mrużą.
Cały w grozie, rozpłaszczony lękiem,
człowiek drżał, do czoła podniósł rękę
i zawołał w las, co stojąc groził:
\"Kim ty jesteś, który mówisz ze mnie?\"
a już pękał bór tysiącem nożyc
i pioruny biły w ciemność - ciemne.

Piękno

O ty! Piękno konia, w którym grają
jak włókna traw lotnych żył sploty,
albo ty, gwiazdo wyrzeźbiona w gotyk,
albo ty, barwo w data burzy.
Czymże jesteś, czy grzechem, czy Bogiem?
Oto gałąź, która cieniem na piasku
tak odbija się, a słychać szelest,
jakby była tą zieloną w górze.
Oto smutek w oczach dziecka, który
ma pozory listków w data zagłady,
a jest słodki niezdarnym ramieniem
i tak groźny nawałą tych klęsk.
Oto taniec pyłów, to zwierzęta
odchodzące w dół do wodopoju
omijają zapatrzonych świętych,
którzy trwają u wrót nie domkniętych.
Oto ona, ukochana - widać,
gdy zanurza ramiona w strumieniu
i jest żalem z niemożności nazwań
i jest światłem układanym w kształt.
Czymże jesteś, czy grzechem, czy Bogiem
w niezliczonym kształcie jak przyczyna,
jak wiecznego zapatrzenia wina?
Jesteś grzechem i Bogiem, bo jesteś
ciałem giętkim, deszczem i powietrzem,
i zachwytem poprzez kształt i nad nim,
jesteś grzechem i Bogiem, bo jesteś
tym, co się najwięcej ukochało.

‹‹ 1 2 19 20 21 22 23 24 25 41 42 ››