Ballada o emigrantach
1
budzą się w środku nocy
odcięci od pępowiny ojczyzny
z zakneblowanymi ustami
nie czując ziemi
pod stopami
jeszcze przez chwilę
majaczą w nich
zatopione titaniki dzieciństwa
2
jest już po transplantacji języka
transplantacja mózgu trwa
tylko przeszczep serca
wciąż się nie udaje
i choć stare za duże
pewnie przyjdzie z nim umrzeć
3
z oczu opadają im łuski
i pojmują
że prawdziwym przeznaczeniem
jest nieustanne wygnanie
z miejsc kolejno oswajanych
począwszy od zaklętego
widnokręgu dzieciństwa
dojrzewanie do myśli
że śmierć jest też emigracją
za ostatnią granicę ciała
Sztokholm, wrzesień 1995
Ballada o poecie
1
odfrunęły anioły do ciepłych rajów
tylko jeden w karczmie na rozstaju
głuchy na boskie wołania
hulał z karczmareczką do świtania
pióra piwem zlane sosem musztardowym
skaranie boskie z takim aniołem
jedno skrzydło złamał drugie zastawił
wszystkich wycałował pod ławę się zwalił
2
nawarzył anioł piwa - stracił mannę z nieba
musi sam zapracować na kawałek chleba
że nikogo nie zbawił - sczłowieczał na amen -
już na zawsze zostanie anioł między nami
niebo z ziemią rymuje słowami skrzypcami
i pomiędzy kramami kręci się z rymami
dzieci za nim biegną psów pijaczków zgraja
a ten im wyśpiewuje o utraconych rajach
Ballada o staruszkach
patrzą lecz mało widzą
słuchają nie słyszą
mówią lecz nic nam to nie mówi
już prawie są ciszą
istnieją nieistotnie
coraz bledsze kopie
zaginionego w lustrze
Autentyku
ich rozkład
do którego stosują się skrupulatnie
jest co do minuty
nieaktualny
od czasu do czasu
bawią się z czasem w chowanego
szukając rano i wieczorem
nieistniejącego odbicia z wczoraj
Ballada o wiecznie młodym Stedzie
zawsze z podręcznym plecaczkiem
w dwudzietoletnich dżinsach
jeżdżący przez życie na gapę
wiatrem podszyty Sted
on rozpędzoną młodość
wstrzymywał skinieniem dłoni
i wskazując na stopnie
odjeżdżał gwiżdżąc balladę
aż raz się nie zatrzymała
lokomotywa biała
na torach pozostała
bezwładna ręka poety
i pojął że to czas
minął go bezpowrotnie
i odtrąciła młodość
bez której nie umiał żyć
więc jakby ktoś w pełnym biegu
szarpnął rączką hamulca -
zacisnął pętlę i
pozostał wiecznie młody
Ballada podróżna
żółci się łubin w dali
bielą płatki konwalii
jedzie pociąg z daleka
w szybie miga moja twarz
nieznanym dworcom
mijanym pośpiesznie
odskakującym od szyb
ciężarnym czereśniom
ludziom polom zakolom
obłokom nad łąką
która w mgnieniu oka
zmieni się w rozłąkę
stuka serce z kołami naprędce
i tak dobrze jest być nigdzie i wszędzie
i tak lekko nie wiedzieć o niczym
co mijane kogoś boli lub cieszy