Wiersze - Józef Baran strona 3

Ballada o emigrantach

 
 
1

budzą się w środku nocy
odcięci od pępowiny ojczyzny
z zakneblowanymi ustami
nie czując ziemi
pod stopami

jeszcze przez chwilę
majaczą w nich
zatopione titaniki dzieciństwa

2

jest już po transplantacji języka
transplantacja mózgu trwa
tylko przeszczep serca
wciąż się nie udaje
i choć stare za duże
pewnie przyjdzie z nim umrzeć

3

z oczu opadają im łuski
i pojmują
że prawdziwym przeznaczeniem
jest nieustanne wygnanie
z miejsc kolejno oswajanych
począwszy od zaklętego
widnokręgu dzieciństwa
dojrzewanie do myśli

że śmierć jest też emigracją
za ostatnią granicę ciała


Sztokholm, wrzesień 1995

Ballada o poecie

 
 
1



odfrunęły anioły do ciepłych rajów

tylko jeden w karczmie na rozstaju

głuchy na boskie wołania

hulał z karczmareczką do świtania



pióra piwem zlane sosem musztardowym

skaranie boskie z takim aniołem

jedno skrzydło złamał drugie zastawił

wszystkich wycałował pod ławę się zwalił





2



nawarzył anioł piwa - stracił mannę z nieba

musi sam zapracować na kawałek chleba

że nikogo nie zbawił - sczłowieczał na amen -

już na zawsze zostanie anioł między nami



niebo z ziemią rymuje słowami skrzypcami

i pomiędzy kramami kręci się z rymami

dzieci za nim biegną psów pijaczków zgraja

a ten im wyśpiewuje o utraconych rajach

Ballada o staruszkach

 
 
patrzą lecz mało widzą
słuchają nie słyszą
mówią lecz nic nam to nie mówi
już prawie są ciszą

istnieją nieistotnie
coraz bledsze kopie
zaginionego w lustrze
Autentyku

ich rozkład
do którego stosują się skrupulatnie
jest co do minuty
nieaktualny

od czasu do czasu
bawią się z czasem w chowanego
szukając rano i wieczorem
nieistniejącego odbicia z wczoraj

Ballada o wiecznie młodym Stedzie

zawsze z podręcznym plecaczkiem
w dwudzietoletnich dżinsach
jeżdżący przez życie na gapę
wiatrem podszyty Sted

on rozpędzoną młodość
wstrzymywał skinieniem dłoni
i wskazując na stopnie
odjeżdżał gwiżdżąc balladę

aż raz się nie zatrzymała
lokomotywa biała
na torach pozostała
bezwładna ręka poety

i pojął że to czas
minął go bezpowrotnie
i odtrąciła młodość
bez której nie umiał żyć

więc jakby ktoś w pełnym biegu
szarpnął rączką hamulca -
zacisnął pętlę i
pozostał wiecznie młody

Ballada podróżna

 
 
żółci się łubin w dali

bielą płatki konwalii

jedzie pociąg z daleka

w szybie miga moja twarz

nieznanym dworcom

mijanym pośpiesznie

odskakującym od szyb

ciężarnym czereśniom

ludziom polom zakolom

obłokom nad łąką

która w mgnieniu oka

zmieni się w rozłąkę



stuka serce z kołami naprędce

i tak dobrze jest być nigdzie i wszędzie

i tak lekko nie wiedzieć o niczym

co mijane kogoś boli lub cieszy

‹‹ 1 2 3 4 5 6 15 16 ››