Wiersze - Johann Wolfgang Goethe strona 2

Czucie jesienne

Bujniej, wyżej pnij się, liścia,
Pod okno moje w górze,
Tu, w kraju winnic!
Nagiej pęczniejcie,
Bliźniacze grona, i dojrzewajcie
Prędzej, lśnijcie pełniej!
Was rozmnaża macierzyńskiego słońca
Pożegnalne spojrzenie,
Was obrzmiewa miłego nieba
Owocująca pełnia;
Was ochładza księżyca
Czarodziejskie, przyjazne tchnienie.
I was — ach — z moich oczu
Zraszają
Wiecznie ożywiającej miłości
Nabrzmiałe w pełni łzy.

Król Olch

Zapada już noc i wicher dmie.
Kto o tej porze na koniu mknie?
Z dzieckiem w ramionach, w mroku bez dna;
To ojciec z synkiem do domu gna.

- Dlaczego, synku, odwracasz wzrok?
- Nie widzisz, tato? Popatrz tam, w bok.
Król olch mnie wabi, korona mu lśni.
- To tylko mgła. Coś ci się śni.

- Mój miły chłopcze, chodź-że tu!
Będziemy się bawić, aż zbraknie tchu.
Wspaniałe miejsca nad brzegiem znam
I pozłacany mój szal ci dam?

- Ach, tato, tato! Słyszysz ten śpiew?
To znów król olch, to znów jego zew.
- Spokojnie, synku, to wiatru świst.
To szelest liści lub ptaków gwizd.

- Nie zwlekaj, chłopcze! Mam córek moc!
I z nimi się będziesz bawił co noc.
Śpiewając, tańcząc, powiodą cię hen
I tam ukołyszą, aż zmorzy cię sen...

- Patrz, tato, tato! Nie widzisz? Tam!
To córki króla. Znak dają nam.
- Nie, synku, nie! To żaden znak.
To próchno się sypie i świeci tak.

- Kochany mój! Urzekłeś mnie.
Więc chodź po dobroci! Bo porwę cię...
- Ach, tato, tato! Porywa mnie król!
Ciemnieje mi w oczach, przeszywa ból.

Rumak przyspiesza, co sił, co tchu;
Biegnie na przełaj, po trawie, mchu.
I oto światło: dom tuż-tuż.
Niestety! Dziecko nie żyje już.

Pozdrowienie kwiatami

Kwiatami, które uszczknąłem,
Pozdrowień przyjmij tysiące!
Ach! ileż razy się zgiąłem,
Gdy je zbierałem na łące,
I do serca przycisnąłem
Nie raz, a razy tysiące!

Rybak

Woda się burzy, woda się wzdyma,
A nad nią rybak schylony
Spokojnie wędkę śledzi oczyma,
W które ją niesie pęd strony.
I gdy tak wzrokiem po fali wodzi,
na dwoje woda się dzieli;
Jak zorza piękna, z mokrej topieli
Piekność dziewicza wychodzi.

"Po co nad rybek pastwisz się zgonem,
Pełen chytrości i zdrady
(Czule doń tkliwym zanuci tonem)
Po co ich pragniesz zagłady?
O gdybyś wiedział, jak w wód słodyczy
Rybki kosztują swobody,
Sam byś aż na dno sinej zszedł wody -
Ona ci zdrowia użyczy.

Alboż się jasne słońca oblicze
Nurtami morza nie poi?
Nie milszeż Luny wdzięki dziewicze,
Gdy je nurt srebrny podwoi?
Kiedyć nie wabi nieba tło szczytne
w głąb przeźroczystej kąpieli,
Niechże cię własna postać ośmieli
Spuścić się w wody błękitne."

Woda się burzy, wzdymają tonie,
Łechce go fala, co pryska;
A serce taka lubość owionie,
Jak gdy kochanka uściska.
A ona śpiewa - śpiewy czułemi
Tak go pociąga, zniewala,
Że na wpół pada... chwyta go fala -
I już nie postał na ziemi.

Wtóry list zakochanej

I czemuż znowu list piszę w udręce?
Nie pytaj, miły, jaka w tym przyczyna,
Bo cóż ci powiem, nieszczęsna dziewczyna...
Ach, wiem, że tych kart dotkną twoje ręce.

Gdym sama, w dali - niech list przypomina,
Że w moim sercu płoną najgoręcej
Zachwyty, smutki, nadzieje dziewczęce.
To się nie kończy - ani nie zaczyna.

I cóż ci powiem? Że o twych ramionach
W snach i marzeniach, i w myśli, i w mowie
Me wierne serce roi potajemnie...

Tak kiedyś stałam w ciebie zapatrzona,
Nie rzekłszy słowa... Cóż rzecz miałam - powiedz -
Gdy cała istność spełniła się we mnie.

‹‹ 1 2 3 4 5 6 7 ››