Wiersze - Jiří Orten strona 4

Gardło pieśni

Gardło pieśni
 
 

 
 
Więdnie oddech na oknie.
Zapomniałaś tu o nim, 
tkwił w twych płucach cień zimy, 
choć oczy jesień miały.
 
 

 
 
Co widziałaś? Dymy, 
gołębie odleciały 
i byłaś tak ospała. 

 
 
Więdnie oddech na oknie, 
nikt go nie zabiera, 
choć zanika z tęsknoty. 
Tak samotny tkwi u mnie.
 
 

 
 
Ty musisz tu trafić, 
wziąć go w płuca wśród słoty, 
ty musisz tu trafić, 
twoje oczy śnią o tym, 
one chcą mieć zwrócony 
ten widok, który dałaś 
skrzydełkom gołębim, 
gdy z nimi odleciałaś 
tam, gdzie dymy są głosem. 
W raj deszczu i rosy.
 
 

 
 

 tłum. T. M. Larczyński
 


 
 
Hrdlo písně
 
 

 
 
Hle, na okně je dech,
zapomnělas jej tady,
když hledíc na podzim
zimu jsi dýchala.
 
 

 
 
Co viděla jsi? Dým,
holubi odlétali,
byla jsi ospalá.
 
 

 
 
Hle, na okně je dech,
nikdo jej neodnáší,
vždyť jistě schází ti,
je u mne sám a sám.
 
 

 
 
Ty musíš přijíti
 
 
a vzít jej do úst zpátky,
ty musíš přijítí,
tvé oči o to prosí,
chtějí mít navrácen
ten pohled, co jsi dala
křidélkům holubím,
když s nimi odlétalas
tam, kde je věčný dým,
do ráje deště a rosy.
 
 
 
 

Jesień (parodia)

Od tłumacza: Jiří Orten był poetą niewątpliwie wybitnym, tyle że strasznie monotematycznym w swoich smutencjach i przy tym nierównym w poezji. Nie ma się zresztą czemu dziwić: trudno być wesołkiem, jeśli się jest Żydem w kraju okupowanym przez nazistów, a co do poziomu, no to cóż, chłopak miał 21 lat w chwili śmierci. W ramach zatem pewnego odprężenia od gotyku nieustająco królującego w tym dziale wiersz Jesień, chyba najsłabszy z tych, które znam Ortena, w przekładzie bardzo dowolnym, który jakoś tak sam mi się ułożył w głowie, kiedy Podzim pierwszy raz czytałem.

T. M. Larczyński


Jesień
 
Ach, dziś mnię ciśnie w duszę,
kurde bieda.
Gram na kibordzie. Łzami się krztuszę.
Wolniej, kapela, to nie black metal!
 
Czegoś tam chcieli.
Ja nie słyszałem.
Surowemu szefowi kapeli
z miłości do funku się spowiadałem.
 
Funku, tak, matko. Co za upadek.
Koniec z karierą w bluesrocku.
Już za kibordem nie mój tkwi zadek
w pijanym geście w rozkrocku.
 
Idę znów, wrzesień w słowie,
idę w mą zwiędłą dal,
pójdę na cmentarz, potnę się w grobie
będę jak Kurt Cobain 2.
...a dla chętnych wersji niezmasakrowanej, jak zwykle, oryginał:


Podzim
 
Ach, dnes mne duše tlačí
a nemohu již dál.
Hrám na varhany. Pláči.
Nestačím na pedál.
 
Něco mi vyprávěli.
Něco jsem neslyšel.
K příkrému nepříteli
pro zradu jsem si šel.
 
Pro zradu, ano, matko.
Nádherná smrt v ní jest
měněna ve princátko
opilých slz a gest.
 
Jde zase, září v slově,
jde ve svou zvadlou dál,
by se na hřbitově
dušičkám zaprodal.

Listopad

Listopad 


Jak mały wasz płacz, jak tęsknoty wasze młode,
jest taki czas, i czas ten was odnajdzie,
gdy przyjdzie stary pan i skłoni ciężką głowę.
Pewnie-ś się zgubił, czegoś szukasz, listopadzie?
 
Kłębiszcza pary, zimy, co chce ująć
zawiany park i wszystkie jego drzewa,
z igłami deszczu, które lamentują,
- na rzężących gramofonach zaczął to śpiewać.
 
Co grają? Grają liść, czary już bez czaru,
grają liść, który się na ślepe drogi kładzie,
gdy panny śpią przy smokach w czerni jarów.
Zgubiłeś się na amen, cóż, los, listopadzie!

tłum. T. M. Larczyński


Listopad 


Vždy jednou za čas, za čas, který mijí
jako váš malý pláč, jak vaše touhy mladé,
přichází starý pán a sklání těžkou šíji.
Ztratil jsi něco snad a hledáš, listopade?
Kotouče páry, zimy, kterou saje
zavátý park a všechny jeho stromy,
s jehlami deště, který naříkaje
rozehrál rozbité a dyšné gramofony.
Co hrají? Hrají list, čáry, jež nečarují,
list hrají, který se na slepé cesty klade,
zatímco dívky spí u draků v černé sluji.
Ztratil jsi, nenajdeš, ó běda, listopade!

Mała elegia

Mała elegia
 

 
Odeszli przyjaciele. Ma miła w dali śpi.
Na zewnątrz - wielka ciemność.
Sam sobie mówię słowa. A lampa w biel je skrzy
i z piaskiem pod oczami
wspominam matki cień. Jesienne wspominanie.
Naprawdę, w jesieni jakbym nagłą miał pewność,
co mama gdzieś robi w te dni.
Jest w domu, w pokoju. Mój dziecięcy kominek
- na biegunach mój konik przykłusuje doń ze mną -
ten dziecięcy kominek, co kafle ma dziś zimne,
ogrzewa ją. Matkę. Moją mamusię. Jest cicha,
składa ręce, ku ojcu śle myśli po nocach,
lecz on już martwy jest,
a potem dla mnie obiera owoce.
Jestem u niej. Z nią. Z pewnością zobaczysz nas gdzieś,
Boże, ty zły, ty, któryś wziął tyle.
Jaka na zewnątrz jest ciemność! Co to mówiłem?
Ach wiem, ja chciałem powiedzieć
za wszystkie godziny, w których spałem jak w niebie
i za wszystkich śpiących mi miłych,
że teraz, gdy jesień przychodzi i dni kruszeją w pył,
nie umiem być sam, tylko z lampą w tym błocie,
że siałem proso na uwrociu
i nie będę już żyć.
 

 

 

 tłum. T. M. Larczyński





Malá elegie
 

 
Přátelé odešli. Má milá v dálce spí.
A venku velká tma je.
Slova si povídám. Jsou bílá od lampy
a napolo již usínaje
na matku vzpomínám. Podzimní vzpomínka.
Opravdu, pod zimou jako bych věděl vše,
co nyní asi dělá maminka.
Je doma, v pokoji. Má dětská kamínka,
v nimž koník houpací vždy se mnou přikluše,
má dětská kamínka, v nichž dávno netopí se,
ji zahřívají. Matku. Mou maminku. Je tiše,
ruce si sepne, myslí na otce,
který je mrtev již,
a potom pro mne loupá ovoce.
Jsem u ní. S ní. Jistě nás uvidíš,
Bože, ty zlý, který jsi tolik vzal.
Jaká je venku tma! Co jsem to povídal?
Ach vím, já chtěl jsem říci
za všechny hodiny, v kterých jsem sladce spal,
a za všechny své drahé spící,
že teď, kdy podzim přichází a vše i dny se krátí,
neumím býti sám jen s lampou, která svítí,
že sil jsem proso na souvrati
a nebudu již žíti.

Mamie

Mamie




Podziel się Tweetnij Podziel się  



Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą komentować i oceniać teksty
Zaloguj się Nie masz konta?   Zarejestruj się

144 wyświetlenia
przysłano: 5 marca 2010

‹‹ 1 2 3 4 5 6 7 11 12 ››