Czarny obraz
Czarny obraz
Darmo strzelają lejce,
próżny jest bicza ruch,
nie trafi, nie ma cię więcej,
na darmo strzelają lejce
odkąd w dal odszedł bóg.
Szedł - dokąd? To wie on tylko,
szedł, by za coś się bić,
dać wiatr wiatraka skrzydłom
szedł i szedł, gdzie - wie on tylko,
szedł w swą się miłość wbić.
Gdzie indziej jest, w innej ziemi,
może się wróci raz.
Oto siepacze szaleni
mkną przez bezbożne przestrzenie
życia zagaszać w nas.
tłum. T. M. Larczyński
Černý obraz
Marně lomcují opratě,
bič bije vzduch,
neuhodí tě, nemá tě,
marně lomcují opratě,
odkud odešel bůh.
Kam šel? On jednom ví to, kam,
šel za cosi se bít,
dát vítr mlýnským lopatám
a šel a šel, on sám ví kam,
šel do své lásky vbit.
Je jinde, jak to neříci,
jednou se vrátí snad.
Hle, pomatení biřici
jdou bohaprázdnou ulicí
životy zhasínat.
Deszcz
Deszcz
Słyszycie ten deszcz? I ja też go słyszę
jest pewnie z pierza gąsiątek
tak miękko upada podczas gdy piszę
i wraca do nieba w swe słońce
Słyszycie ten deszcz? Jak byście nie słyszeli!
przez całą wszak noc wciąż grał wam na oknie
usypiał szybciej niż wyście zasnęli
i tak delikatnie śnił i tak samotnie
Słyszycie ten deszcz? On gra na pożegnanie
zostańcie tam w dali zostańcie i słyszcie
usłyszcie zastyga już wkrótce ustanie
zalewa dziewczęce oblicze
tłum. T. M. Larczyński
Dešť
Slyšíte dešť? Já též jej slyším
je jistě z peří housátek
tak měkce dopadá zatímco píši
a vrací se k nebi nazpátek
Slyšíte dešť? Jak byste neslyšeli!
vždyť celou noc vám oknem hrál
usínal když jste ještě bděli
a velmi něžně uspával
Slyšíte dešť? Na rozloučenou hraje
tam zůstaňte tam v dálce slyšte jej
jak ustává jak zvolna ustávaje
zaplaví dívčí obličej
Droga do mrozu
Droga do mrozu
Upuścisz życie, życie upadnie,
rozbije się.
O małe ledwo westchnienie od tego,
który z miłością cię ściska,
z woalem snu wokół siebie,
którego nikt nie śmie przekroczyć,
upuścisz życie, stronę zmienia dzień,
wspaniała noc, noc, więc cieszmy się,
jesteśmy krok od najdalszego
i śmierć, i śmierć jest bliska,
ta z tarczą snu wokół siebie,
którą potrzeba przekroczyć.
Gdyby tu przyszedł brat twój,
ty za martwego byś go miał.
A gdyby twa ukochana,
nie mógłbyś ukochać jej.
Krew w ziemię broczy, w tamę ją skul,
ty, któryś skałą się stał,
jest jej tak mało, już, już chłodnieje
będzie z niej lód i stopi się w cień,
bo co ma umrzeć, zaczyna tajać,
upuścisz życie, a się nie zachwieje,
straciło swój ciężar, pod twymi rękami
stwardniało w kamień, kamień w kosmosie
utkwił, a ty, chcąc go uchwycić
w skostniałe palce, które mróz rani,
twym zimnym sercem, co o wiarę prosi
chcesz w tym kamieniu prośbę swą wyryć.
Prośbę ostatnią, prostą, na marne,
prośbę, której nie spełni nikt, nigdy.
O, daj mi ruch, śmierci, słowa są stare,
w cmentarzach wciąż więcej modlitwy,
chcę jeszcze widzieć, jak mi zapalą
na jedno westchnienie, na chwilę małą
lampę okrągłą i z abażurem,
chcę litość mieć nad tym, które mróz wciąż rani,
aż stanie czas, aż ciszy załamią się mury
na sercu wystygłym bez krwi,
aż będę otwarty, aż pod mymi oczami
armia robaków ujrzy klucz od drzwi.
tłum. T. M. Larczyński
Cesta k mrazu
Upustíš život, život upadne
a rozbije se.
Na malý povzdech vzdálen jemu,
který tě s láskou stiská,
a s kruhem spánku kolem sebe,
jejž nesmí nikdo překročiti,
upustíš život, druhá stránka dne,
vysoká noc, noc, radujme se,
jsme na krok všemu vzdálenému,
i smrt, i smrt je blízka
s kotoučem spánku kolem sebe,
který je třeba překročiti.
Kdyby teď přišel bratr tvůj,
ty za mrtvého bys jej měl.
Kdyby teď přišla milenka,
nemohl bys ji milovat.
Krev pod zem stéká, jen ji zastavuj,
ty, jenž jsi zkameněl,
je jí tak málo, brzo, brzo zchladne,
bude z ní led a bude tát,
neboť vše taje, vše, co zemřít má.
upustíš život, život neupadne,
pozbyl své tíhy, pod rukama tvýma
na kámen ztvrdl, kámen ve vesmíru
trčí a ty, chtěje jej uchopit
do zkřehlých prstů, jimž je stále zima,
studeným srdcem, jež ztratilo víru,
chceš do kamene prosbu rýt.
Tu poslední, tu nejprostší, tu marnou
prosbu, již nikdo nevyplní.
Ó dej mi pohyb, smrti, slova stárnou
a hřbitovy se plní,
chci ještě vidět, jak mi rozsvítili
na malý povzdech, na nejmenší chvíli
kulatou lampu, lampu se stínidlem,
chci ještě lítost mít s tím, čemu bude zima,
až zastaví se čas, až ticho na vystydlém
srdci se bude zachvívat,
až budu otevřen, až pod očima mýma
armáda červů spatří zámek vrat.
Dziewczęcy
Dziewczęcy
Bawi się dziewczę piersiami swymi
i jest to niewesoła gra.
Jest na łożu, niedaleko zimy,
z kolanami lekko ściśniętymi
które mrok miękkimi czyni,
gdy ona w lód swą miłość tka.
Mrok wkrada się do niej jak fala do łodzi,
i rozczesuje jej wstyd,
od pięty do głowy po niej chodzi
i nie przejdzie jej, nie przechodzi
jak woda, która fale wodzi
do jednej z tych zbyt smutnych kryp.
Bawi się dziewczę mrokiem i słowem
i pocałunki wargom swym śle,
nikt ich z powrotem nie wyłowi
kształtu nie dano rybakowi,
tylko płacz cichy z pierzyn je powie
niedźwiadkom w zimnym śnie.
tłum. T. M. Larczyński
Dívčí
Hraje si dívka s ňadry svými
a je to neveselá hra.
Na loži nedaleko zimy,
na loži studeném se k lásce přímí
s koleny něžně sevřenými.
A tma je zlehka rozvírá.
Vloudí se k ní jak vlna k lodi
a rozčesává její stud,
od paty k hlavě po ní chodí
a nepřejde ji, nepřechodí
jak voda, která vlny vodí
ke smutné lodi bez kajut.
Hraje si dívka s tmou a slovy
a dává polibky svým rtům,
nikdo je nazpět nevyloví
neskutečnému rybářovi,
jen tichý pláč je ve snu poví
z polštářů medvídkům.
Dziewczyna i drzewo
Dziewczyna i drzewo
Co broni dziewczynie, by sobie zerwała
zielone ulęgałki?
Kiedy chce zrywać przałki,
co tak przeszkadza, w czas jej sięga?
W wielkiej równinie ona się zalęgła.
Wiatr ją porywa ku smukłemu drzewu,
wiatr ją ma.
Otuli ją w snach
dym z dalekich kominów, jego czarne moce.
A ona się wzdraga zerwać owoce.
Rękoma się rozgałęzia, w bez miary tęsknocie
pierś swą oddaje gruszkom.
W równinie rdzawoduszno.
To pochyłe drzewo w siebie ją przyjmuje.
I ono wokół się osnuje.
Szorstko ją ściska, do korony włosów
pętlę jej szykuje.
Wątłym gardłem chce ją zmienić.
Ach nie, ma nadziejo, ach nie, to nie jest tuja!
Dziewczyna i młode drzewo. Paleta jesieni.
Do ciebie, o drzewo, przybiegłam, czekałam,
że całą weźmiesz mnie sobie.
Patrz, gdy przyjdzie godzina
będę lekka jak dym, co niebo żłobi,
a potem znów znika. Równa równina.
Gałąź się nachyliła. Coś jej strasznie ciąży.
Coś ją chce złamać,
lecz nie owoców brzemię dojrzewania.
Gdy zwolna idę, delikatnie w oczy spływa
jakieś kiwanie. I kiwa się, kiwa, kiwa.
-tłum. T. M. Larczyński-
Dívka a strom
Co brání dívce, aby utrhla si
zelená pláňata,
čím je to zajata,
co ji to ruší při trhání?
Je sama na veliké pláni.
Vítr ji tiskne ke štíhlému stromu,
vítr ji má.
A dým, jenž zadýmá
z dalekých komínů, ji zahaliti chce.
Ona však zdráhá se utrhnout ovoce.
Rukama větví se a v nekonečné touze
hruď plodům nabízí.
Planina plná rzi.
A nakloněný strom ji k sobě přijímá.
I on, i on ji má.
Drsně ji stiská, do koruny vlasů
jí smyčku zaplétá.
Útlým hrdlem ji přitahuje.
Ach ne, má naděje, ach ne, to není túje!
Dívka a mladý strom. Podzimní paleta.
K tobě jsem přiběhla, strome, a čekala jsem,
že celou vezmeš si mě.
Viď, nejsem těžké břímě.
Jsem lehká jako dým, jak dým, jenž zadýmá
a potom zmizí zase. Planá planina.
Vétev se sklonila. Cosi ji strašně tíží.
Cosi ji zlomit chce,
ale ne dozrání, ale ne ovoce.
Když zvolna přicházím, v očích mi jemně splývá
jakési kývání. A kývá, kývá, kývá.