Wiersze - Jiří Orten strona 11

W złocistym śnie

W złocistym śnie

W złocistym śnie wszystkie strzemionami są rzeczy
mrok cicho prześwieca i pije nocy dech
kto śpi jest sam całkiem śpi bez maminej pieczy
a mała tęsknota w usta sączy mu szept

To było pochmurne mój drogi słuchaj tylko
ta miękka wilgoć mchu oszałamiała mnie
byłem jak aniołek co kradnie złote chwilki
i chowa je aby zostały chociaż dwie

albo chociaż jedna Lecz patrz bo zbyt oddycha
i znika powietrze i coraz mniej go jest
w złocistym śnie który wciąż swój koniec odpycha
i miesza me szczęście ze smutkiem dawnych łez
 

przeł. T. M. Larczyński



 
 
V nazlátlém vidění
 
 
 

V nazlátlém vidění jsou všechny věci třmínky
tma jemně prosvítá a pije noci dech
kdo spí je zcela sám stýská si bez maminky
a malé stýskání mu šeptá na ústech
 
 
 

Bylo to oblačné poslouchej kamaráde
a měkká vláha rtů mne omamovala
byl jsem jak andílek jenž zlaté chvilky krade
a schovává si je aby mu zůstala
 
 
 

alespoň jediná Dej pozor příliš dýchá
a vzduchu ubývá a je ho stále míň
v nazlátlém vidění jež končit nepospíchá
a mísí štěstí mé se smutkem dávnějším
 
 
 
 

Wierna

Wierna

Wierny tak, że w większym świetle
nie da się już być.
Za tę troskę dzięki wielkie.
Będę wiernie gnić.

Do mnie, grozo! Ciche diabły,
którym-ś wierny, śnie,
twoje przednie straże skradły
w ognie, w ognie swe.

Na sam dół zstąp. Patrz na czerwia,
który chce cię jeść,
podczas gdy swe szaty zerwą
dla śmierci, bo w niej wolność jest,

aby mogła z wszystkim w dłoni,
aby mogła przyjść,
dać i czego ziemia broni
całym sercem swym.
 

 

 

 tłum. T. M. Larczyński





Věrná

Věrný, že už nelze ani
víc se prosvětlit.
Díky, díky za optání.
Budu věrně tlít.

Ke mně, hrůzo! Tiší ďábli,
jimž ses upsal, sne,
tvoje přední hlídky shrábli
k sobě, do ohně.

Sestup dolů. Oči k červu,
jenž tě rozhlodá,
zatímco své šaty servu
pro smrt, v níž je svoboda,

aby mohla zcela ke mně,
aby mohla vzít
také to, co nechce země
z duše utratit.

Wiersz ćmy

Wiersz ćmy

Zćmiewa się w sadzie bzowoćmowym.
O, woni pod kwitnącym słowem!
 
Nieboskłon łzy rozlewa krwawe
na stokrotki, na ćmy, na trawę

i na kościółek z tyłu w cieniu.
Nieboskłon w ogród łka w milczeniu.

Czego tak szuka w każdej woni?
Po całym świecie ćma wciąż płonie,

po całym świecie, jak tu wokół,
smutek podnosi się z ogrodu

i w cichości zagląda w domy
jak pień, który jest nachylony,

jak bukszpan, co ze jest mną stale,
jak najsmutniejszy wąż – padalec*.

I podczas gdy te wiersze piszę,
pyta mnie gwiazda o różnicę

pomiędzy nią a rosą krwawą,
którą posłało niebo trawom,


a sercem mym i moim słowem,
czułością spitym nad połowę;

wie dobrze, czemu wypytuje,
gdy w blasku swoim przebłyskuje,

gdyż przebłyskuje, wciąż od nowa,
jak ma zawiana lekko głowa.

-tłum. T. M. Larczyński-
(*oczywiście padalce nie są wężami, tworzą (padalcowate) osobny podrząd w rzędzie łuskonośnych, no ale nie wymagajmy od zestresowanego 20-latka znajomości detali taksonomii ;-)


Báseň šera

Šeří se v sadě šeříkovém.
Ó vůně pod kvetoucím slovem!

Obloha pláče krvavě
na sedmikrásky, po trávě

a na stíněný kostel vzadu.
Obloha pláče na zahradu.

Co se to zvídá v každé vůni?
Po celém světě šero trůní,

po celém světě jako tady
zvedá se smutek ze zahrady

a hledí tiše do oken
jak kmen, který je nachýlen,

jak zimostráz, můj kamarád,
jak slepýš, nejsmutnější had.

A zatímco ty verše píši,
ptá se mne hvězda, čím se liší

od rosy, kterou krvavě
nechalo nebe na trávě,
od mého srdce, od slov mých,
nesmírnou něhou opilých,

a dobře ví, proč se mne ptá,
když v záři své se ligotá,

když ligotá se, neustává,
jako má ovíněná hlava.

Wiersz lata

Wiersz lata

Jest lato na palecie.
Ach, wersy z dawnych dni,
ty zdanie w jasnym kwiecie,
pogromco głupich zim,

jak to się spotykamy?
Upływa gorzki krąg
i to wypadnie dla mnie,
co z Bożych wyszło rąk,

tak jak to na potoku
kamyczki mówią wszak.
Zboża się złocą w roku
jedyny tylko raz.

Gdzie okwiat wznoszę przecież -
to wiesz, nie jestem ja,
w tej niewidzialnej rzece,
w matki i w dziecka snach,

w ospałych karczmach cienia,
w pukaniu z wąskich szpar,
w przekorze oddalenia
co już nie łączy nas.


Przepaści między dwoma,
przepaści, o, bez dna,
rybo, co wyłowiona
haczyka łamiesz stal,

o, lato na palecie,
mnie także pali żar
i chcę tym zdaniem wzlecieć,
wybuchnąć nim nad maszt,

nad góry i nad stoki,
nad krzyż strzaskany z burz,
abym się w chłodzie kropki
nie mógł zatrzymać już.
 




tłum. T. M. Larczyński





Báseň léta

Na paletě je léto.
Ach verši dávných dob,
ty usměvavá věto
zimičce na otop,

jak se to potkáváme?
Uplývá hořký kruh
a zatáčí se za mé,
jež znekonečnil Bůh,

tak jako na potoce
oblázky mluví-li.
Jen jedenkráte v roce
uzlátne obilí.

To nejsem já, víš přece,
kde zvedám okvětí,
v neviditelné řece,
v matce a v dítěti,

v ospalých krčmách šera,
v ťukání za obraz,
ve vzdoru dálky, která
již nespojuje nás.

Propasti mezi dvěma,
propasti v tisíci,
rybo, jež vylovena
přetrhneš udici,

ó léto na paletě,
mne také pálí žár
a chci jím v této větě
vyšlehnout nad stožár,

nad hory, nad horečky,
nad polámaný kříž,
aby se v chladu tečky
nemohl zdržet již.

Wiersz o późnym lecie

Wiersz o późnym lecie
 
- Wykonasz zadanie?
Jak z owoców ma soki,
zrywanych w chwilę,
chwileczkę po dojrzeniu.
 
Wykonam. W obłoki
wyślesz, piszczałko, wezwanie?
Wezwanie jest w twym spojrzeniu!
Niezapominajko, cóżem ci winien?
 
- Tak graj błękit,
różu dźwięki,
nie martw się o kwiaty.
 
W chmury dźwięk zapyl,
płynąć w nich będzie
Maryniny płacz.
 

tłum. T. M. Larczyński


Báseň pozdního léta
 
– Dovedeš úlohu?
Je šťavnatá jak ovoce
trhané o málo,
jen o malinko po dozrátí.
 
– Dovedu. Oblohu
chceš přivolati, píšťalo?
Chtěla bych přivolati!
Co po mně pomněnka chce?
 
– Tak pískej modrou,
pískej růžovou
a nestarej se o květiny.
 
A mraky zapískej,
s kterými připlovou
slzičky Mariiny.

‹‹ 1 2 8 9 10 11 12 ››