Ćma
brudny płomień
lampa skrzeczy jak czarownica
kopciem cuchnie w całym domu
światła ledwie na okrasę półmroku
a jednak skrzydła składają się same
i lecę
oczu nie mogę oderwać
od wężowego łuku
wiem że spłonę
mimo to
skąd w tobie takie światło
ojczyzno
Jesień
jesień dopala lata watrę
w bukach dostojnych jak stół mamin
jastrząb w widnokrąg rzuca wiatrem
i hala śpiewa zwiędłe psalmy
cały zgiełk świata tu się mieści
w przymglonej dłoni Radziejowej
ostatniej pieśni smutnych świerszczy
w ostatnim rudych kostrzew słowie
stoję jak zegar który umilkł
z ostatnim tchnieniem Mateusza
słucham jesieni która szumi
białą nadzieją w złotych bukach
wrzesień cerkiewne bukwy pisze
na kartce hali ciepłą odę
a mnie się z duszy sypią liście
na myśl, że muszę z głogiem odejść
powtarzam wrzosom moim braciom
refren kolorów prosty jasny
w którym gdy wieczór gasi światło
słowo unosi się „ostatni”
i nic powiedzieć nie potrafię]
ponad tej ciszy niemy dramat
patrzę na martwe fotografie
jesieni nie da się okłamać
Kamień
podnoszę kamień
nie uchylaj się
podnieś drugi
spróbujemy zbudować
dom
Muzyka w Beskidach
wiatr niezmordowanie
napina struny smreków
góry jak uśpione organy
powtarzają w pamięci
fugę ośnieżonych chmur
batuta Drogi Mlecznej
wisi nieruchomo
nad pulpitem nieba
a cisza w zaspach się lęgnie
uszy mi rosną aż do gwiazd
bodaj jeden dźwięk spoza ściany czasu
spoza kurtyny pulsującego powietrza
z dna lub szczytu
Wszechświata
bodaj jeden dźwięk
zawieś w zimowej ciszy Beskidu
Wielki Kompozytorze koncertu
na galaktyki
sople lodu
płomień świecy
i mnie
Naród wybrany
pijemy jak Azjaci
myślimy jak Aborygeni
pracujemy jak Arabowie
w skwarze pustynnego słońca
ale żyć chcemy
jak Rzymianie
wyprany
zaprany
naród wybrany