po co umyłam piersi
i każdy włos z osobna
czesałam w wąskim lustrze
puste są moje ręce
i łóżko
cienki scyzoryk nocy
rozciął obrączkę
półksiężycem zwisła
pod brzemienną w pąki jabłonią
szamocę się szarpię
krochmaloną koszulę
wydyma wielki wiatr
mój brzuch jest gładkim stawem
piersi — rozpieniona woda
ugłaskać je — ugłaskać — ugłaskać
światło dnia pijane z niemocy
znajdzie moje zeschłe usta
i niechętnie i obco
mglisto je ucałuje — odejdzie
a ja siedzę pod piecem
i staram się przychwycić
na gorącym uczynku - czas
delikatne falowanie firanek
fosforyzowanie ścian
taniec książek
na drewnianej półce
abstrakcyjny liść na dywanie
meksykański kwiat
w jednym oddechu
zamykam
a jak się łata pustkę?
a czy ten ognik życia
potrafi przefrunąć z drzewa
na drzewo
a gałąź pod jego lekkim oddechem
czy zakołysze się
pod jego ciężkim oddechem
czy się ugnie
czy pozostanie odgięta
A zapach ci poślę, zapach tych nocy, które rozcięte przemijają pomiędzy nami, jak pomiędzy dwoma brzegami mija rzeka. Szelest jest wielki, w gałęziach liscie płaczą wydzierając się nawzajem do dygocących po drugiej stronie wody. I tylko ptaki skrzydłami trącą fale, rozśmieją je pianą srebrną, zabłysną i przebiegną z zielonym liściem w dziobie. I jest noc nad Popradem patrząca poprzez gęste liście świerków. I miękka jest trawa - miększa od naszych wyciągniętych rąk, zawisłych smutnie ponad wiecznie mijającą rzeka.
bez ciebie
jak bez uśmiechu
niebo pochmurnieje
słońce
wstaje tak wolno
przeciera oczy
zaspanymi dłońmi
dzień -
w trawie
przebudzony motyl
prostuje skrzydła
za chwilę
rozbłysną
zawirują najczystszą abstrakcją
kolory kolory kolory
szeptem
modlę się do uśpionego nieba
o zwykły chleb miłości