Wiersze - Śpiew horyzontu w Szampanii

Śpiew horyzontu w Szampanii

Oto różowa sutka pędów ostromlecza
I nozdrza niewidzialnych żołnierzy
I ja niewidzialny horyzont śpiewający
Niech mnie słuchają kobiety i cywile
To moja kantylena rannego sanitariusza

Gleba jest biała noc błękitna
I broczy krwią ukrzyżowanie
Gdy męką krwawą rany kwitną
Żołnierz Ziemi Obiecanej

Pies naszczekiwał miauczy pocisk
Strzeliły nagle nieme blaski
Czy wojna śmieszna jest w istocie
Nie drgnęły niewzruszone maski

Lecz śmiech pod maską się rozszalał
Na naszej wiecznie białej glebie
Gdzie gołębica hełm przywdziała
I nawet stal szybuje w niebie

Jestem sam na polu bitwy
Jestem białą transzeją drzewem zielonym i rdzawym
Pocisk miauczy
Zabiję cię
Ruszajcie piechurzy z żółtymi wypustkami
Wysocy artylerzyści rudzi jak krety
W królewskim błękicie jak śródziemnomorskie zatoki
Mieniący się wszystkimi odcieniami aksamitu
W kolorach malw albo błękitu bleu-horizon jak wszyscy inni
Albo spłowiali
Stawcie się w swoich ciężkich hełmach
W górę rakieto świetlna
Tańczcie drzewa granatów potrząśnijcie swymi szyszkami
Alidady do pomiarów kątowych lunety celownicze nastawiajcie się na błyski
Kopcie rowy dwudziestoletnie dzieci kopcie rowy
                Rzeźbcie ich głębokości
Wzlatujcie promiennymi rojami samoloty i pszczoły
Ja horyzont roztaczam ogon jak wielki Paw
Posłuchajcie odrodzonych wyroczni które niegdyś zamilkły
                Wielki Pan zmartwychwstał
Szampan męstwa krzepiący Szampanią
Mężczyźni przeobrażeni w młodzieńców
Kameleon samobieżnego działania
I wy rocznik poboru 16
Dudnienie nadciągających wojsk i biały rozkwit nieba
Byłem zadowolony ale paliły mnie powieki
Wzięci do niewoli oficerowie chcieli zataić swoje nazwiska
Oko zranionego Bretończyka który leżał na noszach
I krzyczał do zabitych do świerków do armat
Módlcie się za mnie Boże Miłosierny jestem nieszczęsny Piotr

Rzędy okopów gwiazd kanonad
W tej morskiej białych fal pustyni
Bardziej stoicki od Zenona
Pilocie serca zbaczasz z linii

W sosnowym zagajniku gniazdo
Czeka na dziób co z karmą leci
Czy dźgnięte śpiochy przed nim zadrżą
Jak przed brodawką ostromleczy

Niby ostromlecz pod tym niebem
Ledwo nam słońce się promieni
Jak kapłan Parsów je uwielbiam
To blade słońce na jesieni

Młodziutki dziecko jeszcze piechur
Błękitny niczym blask przestworzy
Piękny jak triumf w mym oddechu
Mówił nim maskę swą nałożył

Tam gdzie nieprędko powrócimy
Wiele wyrosło dziewcząt pięknych
I w szronach nadchodzącej zimy
Zmarnieją ich ulotne wdzięki

O błyskawice w polu Ognie
O piękno mego urojenia
Nie mam dla siebie innych wspomnień
Z was biorę swe oszołomienia

Pięknem jest moim płomień czysty
Nad rozpętaną bitwy burzą
I przerażającego błysku
Stawał się gorejącą muzą

Długo spogląda na horyzont
Nóż przy nożu beczki dudniące
Krzyżującej się snopy światła
Ja horyzont walczę do zwycięstwa

Jestem niewidzialny i nie znikam
Jestem jak fala
Otwórzcie śluzy i wywrócę wszystko jednym skokiem