Gabriel Leon Kamiński
Przychodzisz
Przychodzi pod wieczór, staram się
nie uronić echa. Tu ponad parapetem
krople rosy urastają do rozmiarów powietrznej bańki.
Zaraz potem pod nieobecność światła
obrysowuję nabrzmiałe brzegi Twego ciała.
Mój cień prawie nie oddycha
śledząc kroki, a grzebień
wmyśla się w przeczucie Twoich włosów.
Noc cierpliwie wczepia się w rzęsy
zgarniając po drodze niedospane marzenia.
Linia dachu i rynny tworzy zaledwie
z dalekimi gwiazdami
szkic podniebnego hamaku.
Mogę żonglować nim jak siecią
niespełnionej odysei
łowiąc twój daleki obraz.
Jesteś moją jedyną nadzieją na bezsenność...