Wiersze - Poznanie w świetle równonocy

Poznanie w świetle równonocy

                        




                             Poznałem Cię w świetle równonocy,
                             kiedy Słońce, Księżyc i Niebiańskie Rzeki
                             pełne przestrzeni i melancholii
                             stykając się twarzami
                             stawiały mosty zwodzone ponad horyzontem
                             złamane w pół jak tęcza...


                             Szliśmy obok siebie, przejścia podziemne otwierały się
                             światłem; wyrzuciliśmy klucze za siebie jak w bajce.
                             Wszystko, co było w nas w tej chwili
                             nazywaliśmy po raz pierwszy
                             ciesząc się z każdego słowa...
                             Chwile milczenia jak mandale zostawiały na chodniku
                             muzyczną pięciolinię; wspinając się na palce ponad horyzont
                             wrzucała tak od niechcenia
                             napotkanym przypadkiem  ludziom
                              zagadkową radość życia -
                             czasem rozwiązywali ją jak krzyżówki
                             ale najczęściej wrzucali do kosza.

                             Szliśmy brzegiem Odry mając za plecami Katedrę i     
                             cień Muzeum Narodowego; płótna Fijałkowskiego w swojej
                             geometrycznej  gnozie pojawiały się
                             znienacka jak tajemne ścieżki
                             kub drogowskazy
                             odbiciem na wodzie...
                             Ślady po nich,  to ten delikatny uśmiech
                             w kącikach twoich warg  i szmer cienia pod powiekami.

                             Siedząc na trawie śledzimy odbity w wodzie zwierzęcy
                             zodiak pobliskiego ZOO...
                             Kajaki  w pełni słońca będąc czymś
                             pośrednim między ważką a rybą jak na płótnach Serrault’a
                             zwiastowały wspólnotę naszych spojrzeń.

                             Trzymałem Cię za rękę, gorące wrześniowe powietrze
                             utrzymywało nas w błogostanie...
                             dopiero długi pocałunek przy  Ścinawskiej oznaczał koniec tarczy
                             zegara - wskazówki zamknęły się za Tobą.
                             Jeszcze długo patrzyłem w Siebie
                             szukając tego dziwnego ciepła i pożądania...

                             Znienacka nadjechała dwójka,
                             miałem przed sobą
                             tylko to zimne, obce
                             skrzyżowanie....