Wiersze - Portret - zima 2004

Portret - zima 2004

Szkicuję z pamięci na oszronionej szybie
Twój portret, niezdarnie łącząc
topniejące kryształy śniegu w owal twarzy.
Nad brwiami umieszczam ten niesforny kosmyk włosów,
później chucham na policzki
wytapiając z nich spóźnione rumieńce.
Zastanawiam się dłużej nad ustami;
roześmiane kąciki kryją w sobie
gorące źródełka skrytych namiętności.
Wyobrażam sobie wargi, na wpół rozchylone
nieprzewidywalne o zmierzchu, milczące -
dla nich mógłbym wstrzymać oddech  na zawsze.
Nie wiem jeszcze jak je utrwalić
w topniejącym pod palcami szronie.
Nie potrafię oswoić mrozu, który jak czarodziej
podkrada się w okolice skroni i maluje
wokół nich roziskrzone girlandy śnieżynek.
Chciałbym objąć szybę, i przytulić się do niej całym ciałem.

Jest już późno, nawet Utrillo po tamtej stronie okna
zamyka pudło farb, i zanurzając pędzle
w paryskim błękicie rozcieńcza pejzaż
w absyncie nierzeczywistości...

Wiem już jak namaluję twoje usta -
z całych sił pocałuję w tym miejscu taflę szyby,
tak długo, aż wytopię z niej lodową tęsknotę
i  zobaczę po tamtej stronie
twoje żarzące się oczy,
niezmienne wpatrzone  w  ten jeden punkt
na mapie naszego prywatnego wszechświata