Wiersze - Pauzaniasz do Kasjusza

Pauzaniasz do Kasjusza

 
Przychodzi najczęściej nad ranem.
Jest taki jak o Nim mówią -
odległy, a zarazem pewnie ściska mi rękę,
jakby próbował spiętrzyć krew
w nienazwany strumień lęku.
Natrętnie bębni palcami o blat stołu,
a wówczas jego oczy stają się
światem wewnętrznym przez który trudno się przebić.
Mówią, że jest wieczny;
wypełnia swoją obecnością wszelkie przedmioty.
Nagle odchodzi,
w ruchu - tam i z powrotem -
spełnia swój rytuał istnienia
Wrażliwy jest tylko na piętno antytezy.
Mówią Kasjuszu, że rodzi się z bezsiły.
Zadaje głębokie bezkrwawe rany - obezwładnia blizny.
Stosy nienawiści do wygaszenia pozostawia
 następnym pokoleniom.
Jest orędownikiem klęski i paradoksem zwycięstwa.
Nikt nie wie jak naprawdę wygląda, bo każdy
przeczuwa go inaczej.
Mówią o nim z zamkniętymi oczami.
Stawiam słowa w pół oddechu.
Rozmieszczam pauzy tak, by wybrał formę bytu
w nienapisanej jeszcze Księdze Strachu.
 
 
10.06.04/15.09.08