Wiersze - Ballada o Janie Korczu z Gorzowa

Ballada o Janie Korczu z Gorzowa

Przekroczyłem zakole Warty                 
jak żeńca idąc po śladach robaczków świętojańskich,
sierpem księżyca ścinałem czubki morw w letnim czasie pełni;
sok tryskał na skały tak, iż ponad przęsłami mostu
mgła uczyniła słodką tęczę,
by sycić nasze małomiasteczkowe głody.

Wracaliśmy tu pojedynczo śniąc na jawie
ponad napiętym blejtramem pamięci 
obrazy straconego dzieciństwa.
 Nadwarciańskie plenery odciśnięte w ultramarynie,
błękicie paryskim i ochrze przypominały często
odyseiczne wyprawy w krainę  samotności.

Jan z Gorzowa kładł farby grubo
zmęczony ciągłą walką postu z karnawałem.
Uporczywe  wizje czasu wywoływane po imieniu
zataczały kręgi  niczym zaręczynowa obrączka
pojmując topole w objęcia śmiertelności.
Tanathos wycięty z  teatru młodzieńczych ideałów
topił żale w studni, kiedy Jaśko
przykładając pędzel do zbocza góry przy Chopina
zakładał niezmienność perspektywy; młyńskie koła
odgrywając rolę zodiakalnej wagi  oddawały złudzenia
ślepym sądom.
                   
Księżyc na tle brunatnego nieba
napełniwszy wówczas światłem bramy rzeźni
wypuścił zwierzęta jak z Arki Noego; te płacząc
wzywały Pasterza nadaremno. Staliśmy w oknie w piżamach
niczym zaczarowani, obraz ten płynął jak papierowy chiński wachlarz
na tle deszczowej poświaty.

Jan Korcz pochylony lekko do przodu
szurając stopami ściągał nadmiar farby
z otwartej blizny świtu,
ostrożnie, jak ranny, gdy odwija
po latach z bandaży niezagojoną bliznę
widząc w niej własne oswojone ze śmiercią lęki.
Te jak ślepe i ufne szczenięta
będą mu jadły z ręki na przemian -
to szczyptę prawdy to kęs fałszu.
Jego bunt odwieczny pewny  jak grunt bo Ostateczny  -
uczyniony z drobin błota krwi i deszczu
na podobieństwo boskiego aktu Stworzenia.