Wiersze - Edward Stachura strona 8

Z nim będziesz szczęśliwsza

Zrozum to, co powiem,
Spróbuj to zrozumieć dobrze
Jak życzenia najlepsze, te urodzinowe
Albo noworoczne, jeszcze lepsze może
O północy gdy składane
Drżącym głosem, niekłamane
Z nim będziesz szczęśliwsza,
Dużo szczęśliwsza będziesz z nim.
Ja, cóż -
Włóczęga, niespokojny duch,
Ze mną można tylko
Pójść na wrzosowisko
I zapomnieć wszystko
Jaka epoka, jaki wiek,
Jaki rok, jaki miesiąc, jaki dzień
I jaka godzina
Kończy się,
A jaka zaczyna.
Nie myśl, że nie kocham
Lub że tylko trochę kocham
Jak cię kocham, nie powiem, no bo nie wypowiem -
Tak ogromnie bardzo, jeszcze więcej może
I dlatego właśnie żegnaj,
Zrozum dobrze, żegnaj, żegnaj
Z nim będziesz szczęśliwsza ,
Dużo szczęśliwsza będziesz z nim.
Ja, cóż -
Włóczęga, niespokojny duch
Ze mną można tylko
Pójść na wrzosowisko
I zapomnieć wszystko
Jaka epoka, jaki wiek,
Jaki rok, jaki miesiąc, jaki dzień
I jaka godzina
Kończy się,
A jaka zaczyna
Ze mną można tylko
W dali znikać cicho...

Zabraknie ci psa

Ja sobie pójdę przecz,

Pójdę precz daleko,

Do Zagubinowa.

W oddali zniknie

Głowa moja płowa.

Lecz jeszcze, o, pani,

Doczekasz się dnia...

Zabraknie ci psa!

Nie będę łasił się,

Do rąk twych przypadał,

A ty jak ta skała.

Nie będę skamlał,

Żebyś mnie pogłaskała.

Lecz jeszcze, o, pani,

Doczekasz się dnia...

Zabraknie ci psa!

Co uzyskuje się

Łkaniem i błaganiem?

Niechaj wie, kto nie wie:

Dziewczęce serce

Coraz bardziej twardnieje.

Lecz jeszcze, o, pani,

Doczekasz się dnia...

Zabraknie ci psa!

Ja sobie pójdę precz,

Pójdę przecz daleko,

Może Patagonia.

Tak, żebyś była

Bardzo zadowolona.

Lecz jeszcze, o, pani,

Doczekasz się dnia...

Zabraknie ci psa!

Zobaczysz

Ach, kiedy ona cię kochać przestanie:

Zobaczysz!

Zobaczysz noc w środku dnia,

Czarne niebo zamiast gwiazd;

Zobaczysz wszystko to samo,

Co ja.

A ziemia, zobaczysz,

Ziemia to nie będzie ziemia:

Nie będzie cię nosić.

A ogień, zobaczysz,

Ogień to nie będzie ogień:

Nie będziesz w nim brodzić.

A woda, zobaczysz,

Woda to nie będzie woda:

Nie będzie cię chłodzić.

A wiatr, zobaczysz,

Wiatr to nie będzie wiatr:

Nie będzie cię koić.

Ach, kiedy ona cię kochać przestanie:

Zobaczysz!

Zobaczysz obcą własną twarz,

Jakie wielkie oczy ma strach;

Zobaczysz wszystko to samo,

Co ja.

A ziemia, zobaczysz,

Ziemia to nie będzie ziemia:

Nie będzie cię nosić.

A ogień, zobaczysz,

Ogień to nie będzie ogień:

Nie będziesz w nim brodzić.

A woda, zobaczysz,

Woda to nie będzie woda:

Nie będzie cię chłodzić.

A wiatr, zobaczysz,

Wiatr to nie będzie wiatr:

Nie będzie cię koić

I wszystkie żywioły,

Wszystkie będą ci złorzeczyć:

Lepiej byś przepadł bez wieści!

Życie To Nie Teatr

Życie to jest teatr -- mówisz, ciągle opowiadasz.

Życie to jest tylko kolorowa maskarada.

Wszystko to zabawa, wszystko to jest jedna gra.

Przy otwartych i zamkniętych drzwiach -- to jest gra.

Życie to nie teatr -- ja ci na to odpowiadam.

Życie to nie tylko kolorowa maskarada.

Życie jest straszniejsze i piękniejsze jeszcze jest.

Wszystko przy nim blednie, blednie nawet sama śmierć.

Ty i ja -- teatry to są dwa, ty i ja.

Ty, ty prawdziwej nie uronisz łzy.

Ty najwyżej w góre wznosisz brwi

Nawet kiedy źle ci jest, to nie jest źle,

bo ty grasz.

Ja dusze na ramieniu wiecznie mam

Caly jestem zbudowany z ran

Lecz kaleka nie ja jestem tylko ty

Bo ty grasz.

Jutro bankiet u artystów. Ty się tam wybierasz.

Gości będzie dużo, nieodstępna tyraliera.

Flirt i alkohole, może tańce będą też.

Drzwi otwarte potem zamkną się, no i cześć.

Wpadnę tam na chwile, zanim spuchnie atmosfera.

Wódki dwie wypije, potem cicho się pozbieram.

Wyjdę na ulicę, przy fontannie zmoczę łeb.

Wyjdę na przestworza, przecudowny stworzę wiersz.

Ty i ja -- teatry to sa dwa, ty i ja.

Ty, ty prawdziwej nie uronisz łzy.

Ty najwyżej w góre wznosisz brwi

Nawet kiedy źle Ci jest, to nie jest źle,

bo ty grasz.

Ja duszę na ramieniu wiecznie mam

Cały jestem zbudowany z ran

Lecz kaleką nie ja jestem tylko ty

Bo ty grasz.

Dwa hotele (fragm.)

Letnia noc była w stogach. Pod gwiazdami. Oglądałem je długo. Najdłużej.
Mógłbym nie oglądać. Wystarczyło przewrócić się na brzuch. Wystarczał
jeden ruch ciała, by przewróciło się niebo, półkula świata. W takich
chwilach jednak nie pragnąłem kataklizmów. Mogłem patrzeć na gwiazdy
bez końca. Były morzem. Mogłem na morze, w morze, bez końca.
Ulatywałem do niego wysoko. Najwyżej. Nic nie było prócz tego ulatywania.
Ulatywałem i to było jakby omdlewanie w górę, coraz wyżej. Jaka to była
lekkość, o gwiazdy! Pióro, które skrzydło lub ogon ptaka zgubiło i teraz
ma wszystkie wybiegi. Niedziela po niedzieli zapomniana i teraz sama się
świętuje. Jakie to było świętowanie, o gwiazdy! Najwyższe. Ulatywałem też
najwyżej i jeszcze... Kiedy błysk spadającej gwiazdy, gdzieś nad lewą
nogą, błysk jak klinga, bo to była szpada przecinająca niebo nie tylko,
przecinająca wybieg, niedzielę i zapomnienie jak cios między oczy, po
którym się nie odchodzi, lecz przychodzi do siebie. I spadałem. Nisko,
coraz niżej, w stóg. Musiałem bardzo nisko upaść, bo zamykałem oczy i
wtedy spadałem dalej, jeszcze najniżej...

‹‹ 1 2 5 6 7 8 9 10 11 29 30 ››