Wiersze - Dzwony w zimie

Dzwony w zimie

 
Kiedy jechałem zza gór Siedmiogrodu
Przez bory, puszcze, karpatne zwaliska,
I raz pod wieczór, stanąwszy u brodu
(Żem był wysłany sam od towarzystwa
Dla dróg szukania) puściłem na trawę
Konia mojego i dobyłem z troków
Księgę Przymierza, to tak mi łaskawe
Zdały się zorze i szumy potoków,
Że schylonemu nad Listy Pawłowe
I pierwszą gwiazdę w niebie widzącemu
Sen mocny zwolna ukołysał głowę.
 
Młodzieniec w greckiej bogatej odzieży
Ramienia mego dotknął i powiadał:
"Czas dla śmiertelnych jako woda bieży,
Jam jego otchłań aż do dna przebadał.
Mnie to w Koryncie srogi Paweł gromił
Za to że ojcu memu żonę wziąłem.
Mnie to na zawsze wieczerzać zabronił
Pospólnie z nimi za braterskim stołem.
Odtąd nie byłem w świętych zgromadzeniu
I grzeszna miłość wiodła mnie przez lata
Do biednej łątki wydanej skuszeniu
Aby się wieczna spełniła zatrata.
Ale mnie wyrwał z prochu błyskawicą
Pan mój i Bóg mój, którego nie znałem.
Za nic się jemu wasze prawdy liczą.
On miłosierdzie ma nad wszystkiem ciałem".
 
Pod wielkim niebem gwiaździstym ockniony,
Niespodziewanej doznawszy pomocy,
Zbywając troski o żywot nasz płony,
Chustką wytarłem zwilgłe od łez oczy.
 
Nie jeździłem do Siedmiogrodu.
Nie wiozłem stamtąd posłań mojemu zborowi.
Ale mógłbym był.
Jest to ćwiczenie stylistyczne.
Zaprzeszły czas
Krajów niedokonanych.