Wiersze - Cyprian Kamil Norwid strona 12

Do władcy Rzymu

1
Kiedy się ludów obłok za obłokiem
Zsuwał po biodrach gór - a tajemnica
Była ich wiedzą, i sercem, [i] okiem,
Uragan władzą, z groźnym knutem swym,
Dzieje - jak szczenna na zlężeniu lwica:
Któż się czuł jeden? - Rzym.

2Moce zagarnął wszystkie i chytrości -
Ludy jak dzika oblizał wilczyca,
Lecz za to pierwszy nie znał wyłączności!
Pierwszy, jak orzeł, ponad światem tym,
Na wszech-podniebiu dał Naród - szlachcica:
On tylko, tylko - Rzym!

3Immoulujący, jak pontifex-dziejów,
Immolowany, jak dziejów ofiara,
sam przywilejem stał się przywilejów
Bo wszystko jego jest - Gdy on nie swym -
Na fundamentach wyryte miał: Wiara -
Pierw, nim był Rzymem - Rzym!

4Dlatego burze te marne przewieją
I same tchnieniem zniesą się powtórnem,
A lampy - gorzeć będą, jak gorzeją,
I grobu, który światłość dawa im:
Bo cóż Chrystusa byłoby Koturnem
Ziemskim? - jeśli nie - Rzymu!

5A ciebie, któryś jest pańskim - obłokiem,
Nim patryjotyzm-chrześcijański wzrośnie,
Wilczęta niźli pełnym spojrzą okiem,
Nim gołębięta skrzydłem wioną mdłym -
Serc milijony ugoszczą radośnie.
Jak zmartwychwstały - Rzym!
 

Duchów - walka

 
 
Niech się podniesie na Zachodzie głowa,
To zaraz wstęga na nią orderowa
Znad Newy leci, jak meteor złoty;
Niech na Północy serca gdzie połowa,
Kruszyna serca, ciągłe wytrwa grzmoty,
To nad Sekwanę wraz skieruje loty...
- Tak długoż, długoż Przedwiecznego wiosły
Będą się nawy te ku sobie niosły
Z wyszczerzonymi paszczękami śpiżu?...
- Tak długoż kośćmi będziesz grać ludzkiemi
O Chrystusowy płaszcz, żołdaku-ziemi,
Na opuszczonych odłogach -- przy krzyżu!

Dumanie [I]

Gdzie by też tak kamienne ten Bóg serce nosił,
Żeby tam smutny człowiek już nic nie wyprosił.
Kochanowski

Dzikie smutki, jak kolcem najeżone głogi,
Obrosły tego życia jałowe odłogi,
Chmury niebo zakryły - a jeśli na chwilę
Słońce ciemny horyzont uśmiechem pozłoci,
To ten uśmiech znikomy trwa zaledwo tyle,
Ile kwiat czarodziejski tajemnej paproci.
Człowiek żali się, jęczy, czasami przeklina,
Czasami znów, natchniony, załamuje dłonie,
Patrzy, szuka, czy jest gdzie w niebiosach szczelina,
Przez którą można spojrzeć - lecz oko zepchnięte
Spada i w łzach rozpaczy zanurza się, tonie.
Człowieka łamią bóle, serce kamienieje,
A niebo, tak jak dawniej, milczące, zamknięte,
Ani płacze - ani się śmieje!
Wten trup uczuć, tak zwany R o z s ą d e k, przychodzi
I zaczyna tłumaczyć poważnie, rozumnie,
Że myślom w niebo wzlatać wcale się nie godzi,
Że dla nich dosyć cichej, domowej zagrody;
Tak, jak gdyby powiadał: "Bogdaj to zyć w trumnie!
Bo w trumnie nie ma burzy i nie ma pogody."
Biedny, ach, biedny człowiek! cóż pocznie?... azali
Będzie czekał, aż wszystko w sercu się wypali?
Aż z wyschłymi piersiami, z wypłowiałym czołem,
Z oczami zamglonymi zostanie na świecie,
Jak urna napełniona leciuchnym popiołem,
Zimna, blada i piękna, niby zmarłe dziecię?
Biedny, o! biedny człowiek: on czy wiosłem myśli
Na oceanie nieba błędne drogi kreśli,
Czy ku ziemi schylony, nad ojczystą grzędą,
Siejąc zboże, poduma o swojej rodzinie -
Wszędzie i zawsze troski wkoło niego będą!
Nigdy go boleść nie minie!
Nigdy? to byś nie może, żeby n i g d y było
Na tym znikomym, ziemią nazwanym, kurhanie;
Nigdy - musi być wieczną utwierdzone siłą...
Nigdy - Bóg tylko jeden powiedzieć jest w stanie!
Nigdy - nie ma na ziemi; ha! więc garścią piasku
Można otrzeć łzy gorzkie!... ależ, w Imię Boga!
Bez skazy przejdźmy życie - wszak niedługa droga! -
Bez skazy i bez tego doczesnego blasku,
Który plami człowieka - dalej, przyjaciele!
Krwawa plama na czole - nie plami sumienia,
Krwawa skaza na piersiach - nie jest skazą duszy,
I owszem, ona, jako hieroglif cierpienia,
Na ziemi niepojęty, zrozumialszy w niebie,
Znajdzie tłumacza dla siebie,
I Boga samego wzruszy! - -
Dalej więc, przyjaciele! dalej do mogiły,
Z pieśnią wzniosłą, co z serca sama się  wylewa!
Idźmy, cierpmy, dopokąd nam wystarczą siły,
Idźmy i stawmy czoło szalonej zawiei;
A każdy niechaj głosem duszy swojej śpiewa
Pieśń o Miłości, Wierze i Nadziei.

Fatum

 I

Jak dziki źwierz przyszło Nieszczęście do człowieka
I zatopiło weń fatalne oczy...
- Czeka - -
Czy człowiek zboczy?

II

Lecz on odejrzał mu - jak gdy artysta
Mierzy swojego kształt modelu -
I spostrzegło, że on patrzy - co? skorzysta
Na swym nieprzyjacielu:
I zachwiało się całą postaci wagą
- - I nie ma go!

Finis

..Pod sobą samym wykopawszy zdradę,
Coś z życia kończę, kończąc mecum-vade,
Złożone ze stu perełek nawlekłych
Logicznie w siebie -- jak we łzę łza -- wciekłych;
Wstrzymuję pióro... niżeli... niżeli
Zniecierpliwiony się wstrzyma czytelnik;
Poszyt zamykam cicho, jak drzwi celi -- --
*
Tak flory-badacz dopełniwszy zielnik,
Gdy z poziomego mchu najmniejszym liściem
Szeptał o śmierciach tworów -- chce nad wnijściem
Księgi podpisać się... pisze... śmiertelnik!

‹‹ 1 2 9 10 11 12 13 14 15 21 22 ››