Wiersze - Sandra

Sandra

 
w uszach ma kolczyki
jest szczupłą wysoką
damulką do łóżka
ubraną w długą
suknię
ma wysokie obcasy
i wysoki procent
alkoholu
we krwi

Sandra wyciąga się
nad poręczą fotela
pociąga ją
Glendale

czekam, aż
walnie głową
w gałkę
u drzwi szafy
próbując zapalić
nowego papierosa
od niemal wypalonego
peta

w wieku 32 lat
lubi schludnych chłopców
o skórze bez zadrapań
i twarzach jak denko
nowego talerzyka

przynajmniej tak mi
oznajmiła

w mroku
przepływają przez nas promienie
tam i z powrotem
tam i z powrotem
aż wreszcie odpadam od niej
po czym idziemy spać.

dzika jest
ale łagodna
ta moja dwumetrowa bogini
rozśmiesza mnie
i wybucham chichotem kaleki
co ciągle potrzebuje
miłości,
a jej cudowne oczy
osadzone głęboko
są jak górskie źródła
odległe
zimne
i
dobre.

uratowała mnie
przed wszystkim czego tu
nie ma.

pójdę już – powiedziała.

nie zapomnij butelki.

wróciła i wzięła ją.

masz tego tak niewiele – powiedziała – że jak umrzesz i

cię spalą, większość urny wypełnią zielone i
niebieskie kamyki.

dobra – powiedziałem.

zobaczymy się za pół roku! – zawołała i trzasnęła drzwiami.

co robić – pomyślałem – żeby się jej pozbyć będę chyba musiał
wydymać także jej drugą siostrę. wszedłem do sypialni i zacząłem
szukać numeru telefonu. pamiętałem tylko że mieszka
w San Mateo i ma bardzo dobrą
robotę.